w , , , , ,

8 prostych rad jak przeżyć chrzest bliźniaków i nie zwariować

Kiedy przypominam sobie dzień chrztu świętego moich córek ciarki przechodzą mi po plecach. Nie lubię się nakręcać i stresować bez powodu, ale z kolei lubię, aby wszystko, co organizuję było przygotowane perfekcyjnie. Dotychczasowe imprezy przebiegały bez zarzutu. Tyle, że nie brały w nich udziału nasze córki.

W związku z tym, że chrzest święty dziecka składa się z dwóch etapów, dwie były też kandydatki do sakramentu, to i poziom mojego stresu był podwójnie wysoki.

Oczywiście zaczęło się jeszcze przed częścią oficjalną. Część gości była „przyjezdna”, zatem już z samego rana mieliśmy być przygotowani. Rzecz jasna – nie udało się nawet w połowie zrealizować przygotowanego planu. Wobec tego, gdy goście dotarli, byłam już co prawda po wizycie u fryzjera, ale nadal w stroju mocno domowym, bez makijażu, a dziewczyny – co tu dużo pisać – też nie wyglądały zbyt „wyjściowo”. Na szczęście moja teściowa i teść przejęli obowiązki gospodarzy, a my wróciliśmy do szykowania się.

Rada #1: Zrób wszystko, żeby dzieci zjadły przed wyjściem do kościoła

Mimo że posiłek nie przypadał na godzinę mszy świętej, wolałam, żeby brzuszki trzymiesięcznych dziewczynek były pełne, aby zminimalizować powody ewentualnych wybuchów płaczu. Tak się jednak składa, że nasze córki ulewały przez dłuższy czas – sztuka polegała na tym, by nakarmić je przed samym wyjściem, ale nie ubrudzić ich przepięknych kreacji. Misja zakończyła się powodzeniem.

Rada #2: Jeśli Ci się uda, uśpij dzieci na czas mszy

Po jedzeniu moje dzieci na ogół w okresie do skończenia pięciu miesięcy słodko zasypiały (nie licząc „kolkowych” wieczorów). Chciałam, by i tym razem było podobnie. Oddałam je więc w ręce wujka Bogdana, takiej naszej rodzinnej Tracy Hogg. Udało się. W samochodzie drzemka była kontynuowana. Weszliśmy do kościoła z godnością. W naszej parafii jedno dziecko zajmuje jedną ławkę wraz z rodzicami oraz chrzestnymi. Zostaliśmy więc podzieleni na dwie drużyny. Mnie przypadła znacznie spokojniejsza wtedy Julka. Mój mąż wziął na swe silne męskie barki ciężar ewentualnego uspokojenia Zuzy.

O ile moje córki wyglądały olśniewająco – w białych sukieneczkach, skarpetkach i bucikach, w opaskach z peonią na głowie, o tyle ja już niekoniecznie. Nie pamiętam, kiedy tak mocno się spociłam. Od pierwszej sekundy w kościele towarzyszył mi niepokój i napięcie oraz myśl: „ Kiedy zaczną, kiedy zaczną wrzeszczeć?”. Czekałam na dźwięk organów – nie obudził ich, pierwsze słowa kapłana – też nie. Minimalnie, ale naprawdę minimalnie, tajemnicze zaciski luzowały mój podchodzący do gardła żołądek.

Wtedy się zaczęło! Jeden wielki ryk. I tu niespodzianka, nie mojego dziecka! Jak to jednak bywa w przypadku maluchów, nastąpiła niebawem reakcja łańcuchowa. Kolejne niemowlaki dołączały do chóru, kolejni rodzice machali rękoma podnosząc, tuląc, kołysząc i oblewając się siódmymi potami. Julka nie dołączyła do zasmuconej gromady. Zuza okazała się bardziej solidarna. Spojrzałam w stronę mojego męża i szczerze mu współczułam, ale przecież grałam wtenczas w innej drużynie, a nie był to najlepszy czas na transfery.

Rada #3: Zabierz smoczek, napój lub jakikolwiek odciągacz uwagi

Mój mąż próbował wszystkiego, jednak na nic się zdały jego starania. Podobnie, jak i pozostałych rodziców. Jedno dziecko wyszło razem ze swoją mamą, inne rozpoczęło trasę swoim pojazdem od ołtarza do konfesjonału i z powrotem. Tylko dzieci, którym usta zatkano smoczkami wróciły do przerwanej drzemki. Zuzka ostatecznie uspokoiła się w swojej „terapeutycznej” pozycji, która niekoniecznie dobrze wygląda na zdjęciach, ale nie mamy parcia na jakiekolwiek szkło.

Kolejne etapy mszy spędziliśmy w skupieniu i względnym spokoju. Obserwowałam jednak krople potu raz po raz wstępujące na oblicze mojego współmałżonka.

Julka przespała cały obrzęd. Zuzka skrzywiła się jeszcze podczas polewania i namaszczania głowy. Uff, przetrwaliśmy. Zmęczeni wsiadaliśmy do samochodu, zapraszając gości do restauracji. Rozpoczęła się część druga, mniej oficjalna – nie mniej stresująca.

Rada #4: Wybierzcie lokal, w którym znajdzie się tyle przestrzeni, by swobodnie manewrować Waszym podwójnym wózkiem

I od razu:

Rada #5: Okażcie łaskę i przebierzcie dzieci po mszy w nieco bardziej wygodne ubranko

Chrzest dzieci przypada najczęściej na pierwsze miesiące ich życia. Można zatem liczyć na to, że zwyczajnie prześpią zarówno część uroczystości, jak i część imprezy. Po przybyciu do restauracji od razu pozbyliśmy się koronek, tiuli i opasek. Dziewczynkom zdecydowanie wygodniej było w bawełnianych sukieneczkach. Wózek ustawiony w rogu sali pozwolił mi swobodnie zjeść obiad, a także kontrolować nastroje mojego potomstwa. Kiedy dziewczynki były zmęczone, relaksowały się właśnie w nim.

Rada #6: Korzystaj, kiedy inni oferują pomoc

Chrzest to ważny dzień w życiu Twoich dzieci, ale – umówmy się – one niewiele z niego zapamiętają. Może warto na chwilę oddać je pod opiekę ciotki, matki chrzestnej albo babci i nacieszyć się chwilą, która niedługo dołączy do pozostałych wspomnień. Kiedy zapytają Cię za piętnaście lat, jak wyglądał ten dzień, dobrze, byś miała jakieś zdanie na ten temat. U nas gości było sporo, więc i chętnych do noszenia, przytulania małych wielu.

Rada #7: Nie przeginaj ze zdjęciami

To w sumie taka moja osobista refleksja. Dokumentuję każde ważne wydarzenia z życia moich dzieci. Nie inaczej było z chrzcinami, podczas których znajomy taty co jakiś czas wykonywał zdjęcia. Jestem jednak oburzona i zdegustowana rodzicami, którzy mszę chrzcielną traktują jak ściankę. Nie jest ważne to, co dzieje się akurat przed ołtarzem. Ważne, aby włos leżał po odpowiedniej stronie, a sukienka dziewczynki była odpowiednio usztywniona. Od dawna rozbraja mnie takie podejście i zdaje się, że mi to nie minie, choć już powinnam uodpornić się na tego typu szopki. Sprawa ma się podobnie na sali. Każdy obecny chce znaleźć się na pamiątkowej fotografii. Nie widzę problemu – ustawcie wszystkich obok i fotka gotowa. Oczywiście kilka dodatkowych z dziadkami czy chrzestnymi też będzie w dobrym tonie. Wiem jedno, dziewczyny na piątym czy szóstym zdjęciu z kolei wyglądały już na zmęczone, więc daliśmy im spokój.

Rada #8: Nie bądź jak ja – nie spinaj się za bardzo

Na chrzcie 90% dzieci płacze i nikt niczego sobie z tego nie robi. Nie musisz panować nad wszystkim i wszystkimi – masz bliźnięta, to Mission impossible. Nie staraj się zadowolić wszystkich – to Twoje dzieci i Wasz wspólny dzień. Ważne, byś podczas całego zamieszania zadbała o bezpieczeństwo i komfort Twoich maluchów. To naprawdę wystarczy i jakoś to będzie.

Macie chrzest swoich dzieci już za sobą? I jak było? A może przygotowujecie się na tą zarówno wiekopomną, jak i stresującą chwilę? Jeśli tak, to weźcie głęboki oddech i do przodu! Dobrze będzie! 🙂


  • Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej.
  • Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
  • Zapraszamy również do zapisania się na nasz newsletter.
  • Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami bliźniaków, wieloraczków, dzieci „rok po roku”? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
  • Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
  • Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring! :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

GIPHY App Key not set. Please check settings

8 komentarze

  1. Hej 😉 dodałabym coś o samym przygotowaniu do Chrztu, bo to też niezłe zamieszanie. Ja miałam wątpliwą przyjemność przygotowania/zorganizowania wszystkiego sama. Mój eM złamał, bowiem nogę i nawet nie było wiadomo czy do Kościoła wejdzie o własnych siłach. Zatem wszystko było na mojej głowie. Teraz jak o tym myśle to już bym drugi raz tego nie zrobiła tylko przełożyła uroczystość, bo zorganizować Chrzest dla Trojaków to istny hardcore 😉 kościół, sala, stroje, heh było tego „trochę” ;] a co do pkt. 7 to co byś odpowiedziała Pani, która na Twój widok i Twoich dziewczynek zapytała czy może zrobić Wam zdjęcie?

    • Kasiu – Ty to jesteś jednak multizadaniowa 😛 spodobałabyś się mojej Pani dyrektor 🙂 zawsze podziwiam takie mamy. Ja jestem raczej z tych, co robią, żeby się nie narobić 🙂 tej Pani odpowiedziałabym, że za drobną opłatą… 😉 pozdrawiamy!!!

czy kochasz swoje dzieci tak samo

Czy kochasz swoje dzieci tak samo?

jak być zadbaną mamą

Jak być zadbaną mamą? Niezbędne minimum czy zbędna strata czasu?