w , , , ,

Gdy pokarmu jest za mało – o tym się nie mówi…

Poruszę dziś temat mało wygodny i dosyć kontrowersyjny – przynajmniej wśród matek w Polsce. Z powodu tematu-dylematu opisanego poniżej matki od czasu do czasu lubią sobie wzajemnie naupychać:

Dokarmianie, a nawet – o zgrozo! – karmienie noworodków i niemowląt mlekiem modyfikowanym.

Tak, to temat dzisiejszej rozprawki w aspekcie, o którym, mam wrażenie, zbyt głośno się nie mówi (lub nie mówi się wcale).

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że jestem dużą zwolenniczką karmienia naturalnego, choć dwukrotnie była to dla mnie droga przez mękę, obfitująca niestety nie w zadowalające ilości pokarmu, ale w walkę o ten pokarm, a ostatecznie również w dokarmianie mlekiem modyfikowanym.

Strome schody w walce o laktację zaczynają się zazwyczaj już w szpitalu – dwukrotnie po dwóch porodach spędziłam każdorazowo tydzień w szpitalu i zdążyłam się napatrzeć nie tylko na swoje problemy laktacyjne, ale i na sytuacje swoich szpitalnych sąsiadek.

Z moich obserwacji wynika, że presja na karmienie naturalne – tak, presja, nie boję się użyć tego słowa – jaką narzuca na kobiety środowisko, przekaz społeczny i medialny, ale również jaką narzucają sobie same zainteresowane, jest w naszym kraju olbrzymia. Wygląda to tak, że prawie każda młoda matka chce karmić piersią za wszelką cenę. I świetnie! Karmienie naturalne jest najlepszą formą żywienia noworodków i niemowląt, jak również zapewnienia im poczucia bezpieczeństwa i bliskości matki – i z tym mało kto zechciałby polemizować, ale…

Jest jeszcze druga strona medalu. Opiszę go na kilku przykładach, które naprawdę nie są fikcją literacką.

Podczas mojego ostatniego pobytu w szpitalu dwójka noworodków z mojej sali została odwodniona, a ich naturalny spadek wagi urodzeniowej wahał się w granicach 15% (!), ponieważ ich matki były święcie przekonane, że podanie mleka modyfikowanego równa się z podaniem „samej chemi i syfu” (to urywek cytatu z wypowiedzi jednej z nich). Nie miały jednak wystarczającej ilości pokarmu po cięciach cesarskich i pomimo wysiłków personelu, w tym dwóch certyfikowanych doradczyń laktacyjnych, po 3-4 dobach karmienie dzieci przypominało raczej ich głodzenie. Pomimo zaleceń personelu, matki odmawiały podania butelki. Ostatecznie z wielką rozpaczą i łzami w oczach zostało podane mleko w butelce, po tym jak jeden noworodek z osłabienia spał ciągiem… 8 godzin. W tym czasie matka próbowała go przystawiać do piersi, ale dziecko już nie było w stanie ssać. Co się działo dalej nie wiem, bo wróciłam do domu, podczas gdy oba opisywane przeze mnie przypadki nie dostały wypisu ze szpitala ze względu na zbyt duży spadek wagi u dzieci.

Jeszcze przed porodem przeczesywałam wzdłuż i wszerz blogi o tematyce laktacyjnej. Pod jednym postem opisującym problem zbyt małej ilości pokarmu ze względu na niedoczynność tarczycy w ciąży, znalazłam taki komentarz: Nasza przygoda z karmieniem dalej trwa. Zaliczylam chyba wszystkie problemy jakie moga spotac karmiaca mame i dziecko, teraz wlasnie boje sie, ze strace pokarm. A mojej corce brakuje 50g do wagi urodzeniowej, a wczoraj skoczyla 5 tygodnii, bylismy u lekarza, kazala dokarmiac MM. Nie wiem co mam o tym myslec. (…)”

Ludzie! 5-tygodniowemu dziecku brakuje jeszcze do wagi urodzeniowej!!?? Jeżeli takie niedożywienie malucha karmiąca mama uważa za mniejsze zło niż podanie mieszanki, to z całym szacunkiem dla matki i jej mleka – w imię szczytnej idei igra ona ze zdrowiem swojego dziecka.

I ostatni, ale według mnie niezbity dowód na to, że jednak w głowach mam starających się za wszelką cenę karmić tylko i wyłącznie piersią, dzieje się coś niepokojącego, a presja karmienia naturalnego robi się coraz bardziej niebezpieczna:

W trakcie mojej walki o laktację odwiedzała mnie najpierw w szpitalu, a później w domu doradca laktacyjna. Dwa lata wcześniej ta sama doradca wspierała mnie w karmieniu bliźniąt. W porównaniu z jej ówczesnym podejściem do karmienia piersią, teraz widziałam nieznaczną, ale jednak wyczuwalną różnicę i to nie tylko w stosunku do mnie i do mojej laktacji, ale i w stosunku do innych karmiących matek w szpitalu. W wielkim uproszczeniu: teraz wyczuwałam u niej znacznie mniejszy opór przed dokarmianiem, niż dwa lata wcześniej. Spytałam ją o to i usłyszałam, że w ciągu kilku ostatnich lat lekarze spotykali się z tak skrajnie niedożywionymi noworodkami i niemowlętami z powodu niechęci matek do podania butelki (bo wiadomo, że butelka to samo złoooooo…), że w samym Krakowie w dwóch szpitalach zostały otwarte centra dożywiania niemowląt. Początkowo wierzyć mi się w to nie chciało, ale zaraz przypomniałam sobie moje dwie współlokatorki w sali poporodowej oraz komentarz na blogu laktacyjnym – i uwierzyłam.

Nie wiem czy potrzebny jest dodatkowy komentarz do tego postu. Chciałabym tylko dodać, że nie opisuję sytuacji znanych wielu karmiącym matkom, gdy to „ciotki dobra rada” gderają im nad głowami, że pewnie „mleko mają za chude, bo dziecko słabo przybiera”. Nie opisuję i nie porównuję przybierania na wadze dzieci na piersi i dzieci karmionych mlekiem sztucznym, ponieważ wszystkim wiadomo, że istnieją odrębne normy i odrębne siatki centylowe dla tych dwóch grup niemowląt. Nie opisuję przypadków mieszczących się w normie.

Opisuję niebezpieczne według mnie sytuacje, gdy można nieświadomie zaszkodzić swojemu własnemu dziecku w imię idei, że „każda matka potrafi wykarmić swoje dziecko”. A później jest płacz i zgrzytanie zębów, bo młoda matka wpada w depresję poporodową (nota bene powinno się nazwać problem po imieniu i wprowadzić nową nazwę: depresja laktacyjna…), bo jednak nie potrafi wykarmić swojego dziecka, w dodatku senność i apatię niedożywionego dziecka myli ze zdrowym snem noworodka.

Dziewczyny! Te przed i w trakcie przygody mlecznej! Jasne, że w przypadku problemów – a te pojawiają się na początku laktacji bardzo często – trzeba i należy walczyć o karmienie naturalne i o każdą kroplę mleka, bo każda kropla ma znaczenie. Ale nie dajcie się wpędzić – zarówno innym, ale też samym sobie – w laktoterror! Walczcie z sercem, ale i z głową! Wszystkim Wam życzę pięknej i mało krętej drogi mlecznej, ale jednocześnie błagam: nie biczujcie się jeśli ta droga okaże się zbyt krótka i nie taka jaką zaplanowałyście i jaką sobie wymarzyłyście.

To mówiłam ja: matka trójki karmionej systemem mieszanym (kp+mm), ostatecznie z dużą przewagą mleka modyfikowanego. I jeśli spytałybyście mnie np. o odporność moich dzieci lub o naszą bliskość i więź, to odpowiedziałabym:

Keep calm. Bez względu na to w jaki sposób karmisz swoje dziecko, jeśli robisz to z sercem – robisz to dobrze. I pamiętaj: dla swojego dziecka jesteś najwspanialszą mamą pod słońcem!”


  • Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej.
  • Na fan page’u na facebook’u dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
  • Zapraszamy również do zapisania się na nasz newsletter.
  • Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami bliźniaków i wieloraczków? Zapraszamy na forum!
  • Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
  • W jakiejkolwiek innej sprawie – pisz również! Jesteśmy tu po to by porozmawiać, czasami ponarzekać, ale najczęściej się wspólnie pośmiać.
  • Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring! :-)

Skomentuj EwaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

GIPHY App Key not set. Please check settings

13 komentarze

  1. Mam 4 dzieci, wszystkie karmiłam do 12 mies.
    Najważniejszy jest zdrowy rozsądek a tego najwięcej było przy ostatnim dziecku. Z uśmiechem wspominam jak czekałam na moją znajomą pielęgniarkę, która po po porodzie po kryjomu na dyżurze nocnym zabierała moje głodne, wrzeszczące dziecko / masa urodzeniowa: 4350/ i przynosiła najedzonego, uśpionego bąka. W sumie te 3 noce po porodzie wysrarczyły po potem był nawał pokarmu i wykarmiłabym chyba cały oddział noworodków.

    • Ewa, gratuluję takiego smoka! 4350 – piękny wynik 🙂 Przy tak dużych dzieciach ich zapotrzebowanie na pokarm jest też znacznie większe, dlatego pierwsze dni mogą być bardzo trudne i dla dziecka i dla matki.
      Fajnie, że później miałaś też dużo pokarmu, niestety nie wszystkie są takimi szczęściarami 🙁 I później zaczynają się schizy, doły i doliny – zupełnie niepotrzebnie (mówię to już z perspektywy podwójnego doświadczenia).
      Pozdrawiam!

  2. A co jeśli wiem,ze pokarmu jest malo. Corka malo przybiera samo karmienie trwa chwile i czesto towarzyszy mu płacz. Ale corka nie akceptuje butelki, to jak mam jej podac mm? W dzien probuje lyzeczka i troche zagęszczone ale ma odruch wymiotny.A w nocy co? Mam ja karmic lyzeczka?

    • Nie chciałabym w tym temacie się wypowiadać, bo bałabym się, że źle doradzę.
      Może napisz maila do hafija.pl albo mlecznewsparcie.pl?
      Z mojego doświadczenia: moja córka nie tyle nie toleruje butelki co smoczka – wypróbowałam ich sporo: od tych imitujących kształt piersi Mimijumi, Medela Calma, poprzez dwa rodzaje z Aventu – i nic. Zagłodziłabym dziecko, bo nie umiała ich ssać (przy piersi też miała tzw. nieefektywne ssanie). Ostatecznie w rankingu wygrały najprostsze w obsłudze smoczki i musiałam się z tym pogodzić…

  3. Dziękuję. Bardzo. Naprawdę. Ja przy mojej 3 (starsza i bliźniaki) miałam problemy. Przy starszej po pół roku porostu zanikl mi pokarm… i oczywiście nagonka od rodziny. Przy bliźniakach położne w szpitalu zaproponowała dokarmianie bo powiedziała że młody ewidentnie głodny. Po powrocie do domu i odpaleniu laktatora okazało się że z jednej odciągne i do 200 a z drugiej ledwo 50…. i biedak od urodzenia to słabsza ciągną a ja się dziwilam czemu rozwrzeszczany jest…. cieszę się że ktoś wokncu o tym napisał.

    • Agata, bardzo mi miło i się cieszę, że choć trochę pomogłam. Prawda jest taka, że mnóstwo z nas „tak ma”, ale wydaje mi się, że za mało się o tym mówi i się wzajemnie wspiera. Gdy trzeba przejść na butelkę – wcześniej czy później – to często presja otoczenia i własne wyrzuty sumienia zabijają jakąś część w nas, jakąś część naszego macierzyństwa. A nie powinno tak być! Często, bardzo często to nie nasz wybór i nie nasze „widzimisie”.
      Pozdrawiam!

  4. Urodziłam bliźniaki – dwóch synów. Chciałam karmić piersią, ale mnie to przerosło. Nie dałam rady. A to co działo się w szpitalu po porodzie to kompletna porażka. Piersi pogryzione, pokarmu nie było, a i tak musiałam przystawiać chłopców. Ból nieziemski. Komentarzy położnych nie zapomnę do końca życia. ….Bo Pani nie chce…..Niech się Pani bardziej postara….Musi Pani….. Tak mało się mówi o problemach z laktacją w mediach. Szkoda, wielka szkoda. Bo to temat niezmiernie ważny. Swoje zdanie opisałam również na moim blogu.

  5. Szkoda ze o tym sie nie mowi… Ja po cc miałam okropne problemy z laktacją i byłam niczym te dwie panie przytoczone w artykule – mm to samo zło. Dziecko sporo spadło na wadze a ja za nic nie chciałam podać mm bo przecież każda matka wykarmi swoje dziecko a w szkole rodzenia też nie mówili o żadnych problemach z brakiem pokarmu tylko że noworodek jak się przydaje to totalnie… Dobrze, że trafiłam na cudna cdl, pomogła w rozkręceniu laktacji – ale z mm nie zeszłyśmy, karmimy się mieszanie już ponad 7 miesięcy. Ale na początku wyrzuty sumienia miałam okropne, że podaję dziecku mm… Na dodatek zewsząd pojawiały się glosy, że jak przystawiasz to i pokarm jest. Niestety nie zawsze… Ale o tym się nie mowi…

    • Tak, dokładnie… Dużo się mówi o tym jak to zdrowo, cudownie i najlepiej jest karmić dziecko piersią – ale dziewczyny rodzące po raz pierwszy często nie mają pojęcia jak trudna może to być droga…
      Gratuluję Ci zdrowego rozsądku!
      Pozdrawiam!

  6. Ja nie rozumiem, co jest złego w kobietach które mleka nie mają i już. Ja nie miałam w ogóle. Dwa tygodnie po porodzie dostałam okres i potem już tak co miesiąc. Bliźniaki od początku na mleku modyfikowanym i witaminach. Wychowają się jak miliony innych na mieszance i będzie wszystko ok. Trochę mi było żal, że po miesiącu prób i bolesnego odciągania przez godzinę spadały trzy kropki mleka i to wszystko. Uznałam jednak, że taka moja fizjologia i nie ma co walczyć bo kijem Wisły nie zawrócę. Wyglądało na to, że mój organizm ewidentnie nie wyprodukuje mleka. Zamiast wkręcać sobie, że jest się gorszą matką, albo że przez brak mleka odbiera się coś dzieciom …. trzeba było pogodzić się z butelką jak najszybciej. Bo sfrustrowana mama z początkami depresji jest gorsza niż mleko modyfikowane., co nie?

  7. Chciałabym jeszcze dodać, że niektóre dziewczyny karmiące piersią zazdroszczą mi, że karmię butelką z kilku powodów. Po pierwsze wiem ile dziecko zjadło i czy się najadło. W takiej sytuacji kiedy dziecko potem płacze, to wiem, czy przyczyną może być głód czy nie. Po drugie jednoczesne karmienie butelką bliźniąt nie jest taktycznie trudne. Przy odrobinie wprawy może to robić tata lub ktokolwiek inny. Po trzecie dziewczynki jedzą dziesięć minut, a nie co godzinę albo godzinę. Bo mieszanka trzyma się w żołądku dłużej. To są argumenty koleżanek, które mają mleko i karmią/karmiły naturalnie ale uważają że wszystko ma swoje plusy i minusy.

    • Aniu, przede wszystkim gratuluję zdrowego rozsądku i tej pewności siebie, której zbyt często brakuje młodym mamom. My mamy instynktownie wiemy co jest dla naszego dziecka/ dzieci najlepsze i tego powinnyśmy się zawsze trzymać, a nie oglądać na opinię wszystkich wokół…. z internetem włącznie.
      Pozdrawiam!

Nie marnuj czasu – przytulaj!

smoke

Arsenał możliwości w nierównej walce ze smogiem