w , , ,

Za co kocham urlop macierzyński?

Dlaczego urlop macierzyński jest zmorą młodej matki, pisałam już w tekście Dzień Świra. Dzisiaj jednak chciałabym zwrócić uwagę na pozytywną stronę tego czasu. Nie będę pisała o rzeczach oczywistych, jak bezcenne chwile spędzone z dzieckiem, wkład w jego wychowanie czy obserwowanie kroków milowych. Pragnę zwrócić uwagę na te aspekty, które mnie, jako kobiecie i mamie, pozwalają od czasu do czasu przyznać rację temu, kto macierzyński urlopem nazwał.

Nie muszę mieć się, w co ubrać

Nigdy wcześniej i pewnie już nigdy po skończeniu macierzyńskiego, nie będę mogła pozwolić sobie na taki luz, jeśli chodzi o mój strój i mój wygląd. Nie wspomnę już o tym, że nie muszę każdego dnia stawać przed garderobą pełną ciuchów i stwierdzać, że nie mam, co na siebie włożyć. Kiedy pracuję, codziennie zakładam buty na obcasie, marynarkę, koszulę, najczęściej spódnicę lub sukienkę. Nie znoszę tego. Dżinsy – tak, pozwalam sobie na ten komfort od czasu do czasu. Makijaż, fryzura, oczywiście manicure. Nienaganna pani nauczycielka.

Teraz jest mój czas. Mogę nosić szorty, kiedy jest gorąco. Ba, kupiłam wreszcie przecierane spodnie, które uwielbiam i mogę je zakładać, kiedy tylko zapragnę. Nikt nie będzie na mnie krzywo patrzył, kiedy zechcę wyjść w bluzce na cienkich ramiączkach i w ukochanych espadrylach. Nie przejmuję się tym, że moje oko nie jest „zrobione”, a włosy ułożyły się wedle własnego uznania. Nie jestem pod stałą obserwacją kilkudziesięciu par oczu. Czuję się swobodnie.

Spędzam każdą wolną chwilę na świeżym powietrzu

Kiedy chodzę do pracy, mam wrażenie, że najpiękniejszy maj i cudny złoty wrzesień przejeżdżają obok mnie z prędkością pendolino, a ja nawet nie zauważam pachnącego bzu, zazielenionej alejki drzew przed moim domem czy jesiennych spadających liści. Po raz pierwszy od dawna miałam i mam okazję gapić się na każdy kolejny dzień, obserwować zmiany, korzystać ze świetnej aury. Dziewczyny, odkąd skończyły 10 dni życia, codziennie są ze mną na podwórku, przynajmniej po kilka godzin. Nieważne, czy wieje, pada, jest mroźno, czy żar leje się z nieba. Spacerujemy, obserwujemy, poznajemy lasy, pola i przydomowy ogródek. W tym momencie ich życia nie wyobrażają sobie już dnia spędzonego w murach domu. Po zjedzonym drugim śniadaniu przynoszą swoje buty i stają przy tarasowych drzwiach, domagając się ode mnie wyjścia w świat. W to mi graj! Szczególnie teraz, kiedy możemy posmarować się kremem z filtrem, chlapać w basenie, boso biegać po trawie i skakać do piachu. Cudownie jest dotlenić się, zmęczyć, nabrać apetytu i spokojnie spać po dniu spędzonym na zielonej trawce.

Jem smacznie, regularnie, zdrowo

Będąc niezależną kobietą bezdzietną dbałam o, w miarę, dobre odżywanie. Zawsze jednak brakowało czasu i chęci na to, by dieta była jeszcze zdrowsza i obfita w to, co najlepsze. Aktualnie odpowiadam za rozwój dwójki maluchów w ich 1000- u pierwszych, tak istotnych dla ich dalszego rozwoju, dni. Jestem zobowiązana, by przygotowywać im posiłki najlepszej jakości z wyselekcjonowanych produktów, uczyć ich spożywania nowości, otwierać zmysły na nowe nieznane smaki. Przy tej okazji korzystam i ja, i mój mąż. Szczególnie teraz, kiedy tak wiele jest pyszności na grządce u dziadka. Jemy zatem ekologiczne truskawki z delikatnym twarożkiem w ilościach niezliczonych, jemy czereśnie od ciotki Marysi, codziennie gotujemy warzywne zupy z pietruszką od dziadka. Próbujemy tworzyć własne budynie z sokiem malinowym babci Uli. Spożywamy posiłki regularnie. Nasze menu obfituje w owoce, warzywa, soki przecierowe – rzecz jasna, pod kontrolą. Wszystko własnoręcznie przygotowane. Przyznaję, spora w tym zasługa naszego nieocenionego dziadka, twórcę wielu kompozycji smakowych. Dziewczyny nie reagują alergicznie na żaden z produktów, same wybierają te smaki, które przypadły im do gustu. Rezygnujemy całkiem ze słodyczy – to też dzięki posiadaniu dzieci, które widząc nas jedzących coś nowego, chcą koniecznie tego spróbować. Jeśli już sięgamy po słodycz, to najczęściej jest to ciasto babci Teresy z ograniczoną ilością cukru. Same plusy.

Mam motywację, by dbać o zdrowie

Zawsze byłam maniaczką wszelkiego rodzaju badań. Jestem z tych, co wolą wiedzieć i żyć z ta wiedzą, a nie tych, co wolą umrzeć, nie wiedząc, dlaczego ( niestety, do tej ostatniej grupy należy moja mama, mimo moich wszelkich starań). Sądzę, że moje dzieci zasługują na to, by mieć oboje rodziców. Chcę zrobić tyle, ile w mojej mocy, by im w tym pomóc. Po porodzie pamiętałam o wszystkich niezbędnych badaniach – usg, cytologia, morfologia. Po ukończeniu karmienia piersią – usg piersi. Stale – w ciąży (tak, jak i przed oraz po) pod kontrolą stomatologa. Jestem świadoma tego, że wszystkiego nie przebadam, że na wiele spraw nie mam wpływu. Jednak staram się żyć tak, by spędzić z moimi córkami jak najwięcej czasu.

Poznaję swój kraj

Wstyd przyznać, ale do tej pory Polskę rzadko wybierałam jako kierunek swoich wakacyjnych wypadów. Od małego jeździłam rok rocznie nad Bałtyk z moimi rodzicami, znam też na wylot Pieniny. Nie jest ze mną najgorzej, bo i Kraków, i Wrocław i wiele pięknych polskich miast udało mi się zwiedzić. Wciąż jednak istnieją rejony, do których nie dotarłam. Ostatnie miesiące obfitowały w podróże po naszej ojczyźnie. Dziewczyny były już w Częstochowie, Krakowie, Katowicach, Jeleniej Górze, Kudowie Zdroju, Dębicy, Karwi, Krynicy, Tyliczu, Muszynie, Świerzawie. Cieszę się, bo o wielu z nich nie miałam pojęcia, że są tak urokliwe, w innych znalazłam coś magicznego, a w jeszcze innych coś mnie zainspirowało. Gdyby nie urlop macierzyński, pewnie udałabym się do zakątków bardziej odległych, a Polskę znów odłożyła na półkę. A byłoby przecież szkoda.

Pokochałam niedziele

Dawniej nie znosiłam tego dnia, bo popołudnie spędzałam na gruntownym przygotowaniu się do pracy, nadrobieniu zaległości, sprawdzeniu stert prac. Teraz to mój ulubiony dzień. Najbardziej leniwy, najbardziej rodzinny. Dom lśni czystością (no dobra, przesadziłam – jest w miarę czysty po sobotnim sprzątaniu), obiad jemy u rodziców, więc nie muszę się krzątać po kuchni, multitata jest z nami, idziemy na wspólny spacer, wylegujemy się na leżakach, wygłupiamy, tańczymy i robimy mnóstwo rzeczy tylko we czwórkę. Rzecz jasna, niektórzy z nas jednak pracują w poniedziałek, ale mimo wszystko – niedziela jest dla nas.

Wszystkie przyjemności urlopu macierzyńskiego niebawem przeminą nieodwołalnie. Łapię zatem ulotne chwile i delektuję się nimi najlepiej, jak potrafię. Bo tylko o chwilach można mówić w kategorii piękna, gdy jest się pełnoetatową mamą. Tym bardziej powinnyśmy je doceniać. A Ty? Za co kochasz urlop macierzyński?


  • Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej.
  • Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
  • Zapraszamy również do zapisania się na nasz newsletter.
  • Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami bliźniaków, wieloraczków, dzieci „rok po roku”? Zapraszamy dozamkniętej grupy na facebooku!
  • Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas:kontakt@multirodzice.pl
  • Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring! :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

GIPHY App Key not set. Please check settings

5 komentarze

  1. Na tyle kochałam mój macierzyński, który skończył się niedawno, że zostałam na trzy letni wychowawczy 🙂 i cieszę się, że mogę sobie na to pozwolić- przynajmniej na razie. Wspaniale jest obserwować relacje bliźniąt, to jak się uczą wszystkiego, jak chłoną wszystko dookoła 🙂

    • Szacun- ja nie wyobrażam sobie wychowawczego. Jestem zakochana w swoich dzieciach, ale brak mi samorealizacji, wyjścia do ludzi, odmóżdżenia. Podziwiam kobiety, które potrafią tak wiele poświęcić.
      Pozdrawiam serdecznie!

    • Wychodzę do ludzi, odmóżdżam się i samorealizuję (choć nie zawodowo, ale kto wie..), właśnie wróciłam do domu z kursu szycia. My kobiety to zawsze dużo poświęcamy 😉

  2. Szkoda tylko, że czas tak szybko leci.
    Ja uwielbiam świadomość, że nie muszę rano wstawać i pędzić do pracy, szczególnie zimą, gdy ciemno i zimno. Nie muszę pracować, gdy na zewnątrz żar leje się z nieba.
    Uwielbiam spacery, wyjazdy, wczasy u dziadków (tak wczasy, bo tu odpoczywam, nie muszę gotować, co chwilę sprzątać, a wnuczką się dziadki chętnie zajmą, tu możemy posiedzieć w ogrodzie i pojeździć na rolach po spokojnych, wiejskich uliczkach)
    Oj ciężko mi będzie wrócić do pracy, zatem chwilo trwaj!

    • Te powody dodałabym do listy – pisząc, siedzę właśnie u dziadków na Podkarpaciu – opcja all inclusive 🙂 I to, że nie trzeba iść do pracy, kiedy nie ma się na to ochoty -fajna sprawa 🙂

Najciekawsze atrakcje dla dzieci w Warszawie – gdzie warto wybrać się na weekend?

family1

Czego nauczyłem dotychczas moje dzieci