Ostatni tydzień spędzony nad morzem, po czterech miesiącach pracy w domu z dziećmi u boku, był niczym spełnienie marzeń. Niczym nieograniczona przestrzeń, poczucie swobody i wolności, wiatr we włosach i słoneczne promienie otulające nasze twarze.
Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Ta brutalna prawda dopadła i nas. Powrót do rzeczywistości był wyjątkowo dotkliwy. Moje córki znudzone egzystowaniem w domu przez ponad kwartał, zaznawszy na nowo rozrywki, towarzystwa swoich rówieśników, po powrocie do domu dostały – nazwijmy to wprost – małpiego rozumu.
Dni po powrocie zmieniły się w pasmo bójek, konfliktów, wymyślanych na poczekaniu problemów i prowokowaniu nawzajem.
Bo, jak wiecie, każdy z nas jest zmęczony. Tyle, że zmęczonym można być pracą fizyczną, troskami dnia codziennego, życiem w ogóle, ale można być też zmęczonym drugim człowiekiem. Choćbyśmy nie wiem, jak kochali naszych współmałżonków, choćbyśmy mieli najwspanialszą przyjaciółkę na świecie, to każdy z nas potrzebuje chwili oddechu, chwili samotności, chwili dla siebie. W przypadku bliźniąt, które od pierwszych minut życia są skazane na swoje towarzystwo, jest to niemal niemożliwe. Biorąc pod uwagę ograniczenia wynikające z sytuacji, jaka zapanowała na świecie kilka miesięcy temu, wygospodarowanie chwili, w której można by dziewczynki odseparować od siebie, stało się jeszcze trudniejsze.
Przed pandemią, staraliśmy się, by choć od czasu do czasu, miały możliwość rozdzielenia się i spędzenia chwili sam na sam z mamą albo z tatą – wymiennie i tym samym, bez oglądania oblicza siostry.
Niestety, od marca cała nasza czwórka większość czasu spędzała w domu, wychodząc tylko w potrzebach koniecznych. Ostatnie tygodnie przyniosły więcej luzu, jednak wciąż spędzamy czas głównie we czwórkę. Z którąkolwiek ze znajomych mam rozmawiam, słyszę jedno: moje dzieci mają siebie i mnie powyżej uszu! I vice versa. Wszyscy jesteśmy sobą zmęczeni.
Mam wrażenie, że każdemu z nas przydałby się weekend w samotności albo w izolacji od członków rodziny, bo nawet najsmaczniejsza czekolada w nadmiarze powoduje mdłości.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Poziom frustracji matki, jak wiadomo, jest wprost proporcjonalny do poziomu frustracji dziecka. Skoro wiec moje córki od kilku dni nieustannie obdarzają siebie złowrogimi spojrzeniami, podniesionym tonem i rękoczynami, toteż ich matka także nie należy do najspokojniejszych. Są chwile, i myślę, że znacie je znakomicie, kiedy czujecie, że to już, że eksplozja staje się nieunikniona. Chwile, w których zastanawiacie się, dlaczego nie dopłacają drugiej pensji za bycie rodzicem. Momenty, w których uważacie, że braknie sił. Mam i ja.
Nie działa na mnie ani wykrzyczenie gniewu do torebki na złość ani policzenie do dziesięciu.
Nie należę do perfekcyjnych pań domu, zatem porządki także nie zdają egzaminu. W zamierzchłych czasach preferowałam metodę Maredith Grey z „Grey’s Anatomy” – dance it out, czyli po prostu wytańczyłam złość czy frustrację. Dzisiaj już niekoniecznie.
Co w takim razie działa?
Nazwijmy ją „metodą na wdzięczność”.
Za każdym razem, kiedy usypiam moje dzieci zmęczona mijającym dniem, o którym myślałam od kilku godzin” oby tylko się skończył i wydaje mi się, że gorzej być nie może, zaczynam myśleć o tym, za co powinnam być wdzięczna. I od razu znajduję tysiące powodów.
Bo przecież jesteśmy wszyscy razem. Bo otaczają nas ludzie, których kochamy i którzy kochają nas, a liczyć możemy na nich w każdej sytuacji, nawet tej najtrudniejsze. Bo patrzymy na niebo pełne chmur, z którego pada deszcz, nie bomby. Bo możemy stąpać boso po trawie, nie polu minowym. Bo spędzamy czas w ogrodzie, w lesie na łące, nie szpitalnej sali. Bo mamy co jeść i nie spędzamy połowy dnia w drodze po wodę. Powodów znaleźć można tysiące.
Zmęczenie drugim człowiekiem jest czymś naturalnym. Pomyślmy jednak przez chwilę, co byłoby, gdybyśmy jutro tego człowieka już nie zobaczyli. Nie usłyszeli jego głosu, nie mogli zamienić z nim kilku słów, nie poczulibyśmy jego dotyku. Moje córki muszą jeszcze poczekać, by tę prawdę zrozumieć. Ja staram się pamiętać o niej za każdym razem, kiedy przychodzi zniechęcenie i złość.
_____________________________________________________________________________________
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
Piękny wpis. Czytam w otoczeniu najprawdziwszego bałaganu, takiego, na jaki mogą sobie pozwolić tylko osoby rozmiłowane w literaturze i filmach. Moje dziecko poetycko rozrzuca jedzenie wokół krzesełka. Warto było jednak choć na chwilę oderwać się, przeczytać, ze ktoś też tak ma, że jest przeładowany towarzystwem. Oj ta pandemia! Ale cieszmy się właśnie z tak drobnych rzeczy jak słońce czy deszcz. Mamy dach nad głową. Jest piękny poranek. To może być dobry dzień 🙂