Z przekłuwania niemowlętom i małym dzieciom uszu można zrobić aferę i krucjatę prawie na miarę szczepionek, mleka modyfikowanego czy „cesarki na życzenie”. Zawsze znajdą się zwolennicy i przeciwnicy wszystkich powyższych opcji – mam jednak nieodparte wrażenie, że to głównie przeciwnicy najgłośniej i często w dosyć brutalny sposób krzyczą co jest właściwe, a co niewłaściwe dla tej konkretnej, a jednak nieznajomej matki i jej dziecka.
Zazwyczaj jestem powściągliwa w wydawaniu opinii na temat stylów macierzyństwa i pomysłów na swoje własne dziecko – o ile nie dochodzi do ewidentnej krzywdy dziecka, jaką jest choćby przemoc fizyczna czy psychiczna. Kolczyki u małych dziewczynek zwracają jednak na tyle moją uwagę, że postanowiłam wtrącić swoje trzy grosze, choć na ten temat zostało powiedziane już – szczególnie „w internetach” – sporo.
Tematem kolczyków, czy wszechogarniającego różu wokół najmłodszego pokolenia płci pięknej nie zaprzątałam sobie zbytnio głowy, odkąd dowiedziałam się, że spodziewam się dwóch chłopców „za jednym zamachem”. Myślałam wtedy, że te tematy mnie nie dotyczą i dotyczyć nie będą, więc nie poświęcałam im zbyt wiele uwagi. Niemniej jednak swoją opinię na temat różu, kolczyków, czy malowania paznokci u dziewczynek miałam – i była ona od zawsze na „nie”.
W tym poście miałam się jednak skupić głównie na kolczykach – takich dwóch małych akcesoriach w uszach małych księżniczek. A co to one komuś szkodzą czy kolą kogoś w oczy? No właśnie: nie moja broszka, mogłabym powiedzieć, nie moja księżniczka, nie moja decyzja. A jednak podczas tegorocznych wakacji, wielokrotnie spotykałam niemowlęta lub bardzo małe dziewczynki (dla mnie „bardzo małe” oznacza wiek przynajmniej do drugiego, trzeciego roku życia), które przykuwały mój wzrok małymi świecidełkami w uszach. Tak samo, gdy po raz pierwszy byliśmy z mężem i naszymi chłopcami na basenie i spotkaliśmy małą Vanessę (czy Wanesę?) i jej mamę. Dziewczynka miała 7 miesięcy – dokładnie tyle ile wtedy mieli moi chłopcy – w jej uszach błyszczały złote kolczyki (już nie wkręty, tylko kolczyki lekko zwisające), a na maleńkiej rączce pobłyskiwała złota, łańcuszkowa bransoletka. „Yyyyyyyy…” – pomyślałam – „Tylko nie oceniaj, nie oceniaj!”. Trochę mi się to nie udało – i przeleciało mi przez głowę kilka myśli o absurdalności tego zdarzenia.
Właściwie głównie dwa argumenty przemawiają do mnie najsilniej przeciwko kolczykowaniu małych dzieci:
Niebezpieczeństwo zranienia się przez samo dziecko lub przez inne dzieci w trakcie zabawy
Pomijam już kwestię bólu w trakcie przekłuwania uszu, który jest przez małe dziecko niemożliwy do przewidzenia i do zadecydowania: „Tak, chcę, żeby mnie przez chwilę pobolało, bo bardziej zależy mi na tym, żeby mieć przekłute uszy i nosić kolczyki”. Można by powiedzieć, że podczas szczepionek również nikt nie pyta dziecko o zdanie, a niespodziewany ból dziecko i tak przechodzi. Ale jednak analogia zasadności szczepionki i kolczyków nie wydaje mi się trafiona.
Ważniejszy jest dla mnie fakt, że dzieci chcący czy niechcący mogą wyrządzić sobie krzywdę, szarpiąc czy choćby dotykając brudnymi rączkami przekłute ucho. Mam dwójkę bardzo żywotnych młodzieńców i absolutnie nie wyobrażam sobie, by którykolwiek z nich mógłby mieć w tym wieku przebite uszy – nawet gdyby byli dziewczynkami. Sama ściągałam – i do tej pory ściągam – przy nich swoje kolczyki, bo już dawno pożegnałabym się z ciągłością swojej tkanki… To co oni wyprawiają każdego dnia ze sobą wzajemnie czy to w bardzo ekspresyjnej zabawie, czy w jeszcze bardziej ekspresyjnej kłótni, nie pozwalałoby mi spokojnie zadecydować o zakolczykowaniu ich uszu. Oczywiście są jeszcze jedynaczki, które nie są narażone na niekontrolowane działania siostry czy brata, ale wcześniej czy później mogą się również spotkać z niebezpieczeństwem uszkodzenia przebitego ucha.
Drugi argument przemawiający do mnie przeciw kolczykowaniu małych dzieci jest bardzo prosty, a jednocześnie z gatunku: o gustach się nie dyskutuje. Po prostu:
Nie mój gust, nie moja estetyka
Nie podobają mi się kolczyki w uszach małych dzieci. Małe dziewczynki wydają mi się na tyle ładne, że nie potrzebują dodatkowych ozdób, które (teoretycznie) mają je upiększać, albo odróżniać od chłopców. Jest wiele innych sposobów na zaakcentowanie różnicy między dziewczynką i chłopcem. Według mnie kolczyki w uszach małych dzieci działają przeciwnie do zamierzonego efektu: przyciągają uwagę do jeszcze łysej główki dziewczynki, albo czasami mocniej zarysowanych uszu (mówiąc wprost: do odstających uszu), których już za kilka, kilkanaście miesięcy nie będzie widać pod rosnącymi włoskami. Może nie zawsze kolczyki wyglądają tak kuriozalnie w uszach maluszków, ale ja akurat mam przed oczami Vanessę z basenu i kilka innych dziewczynek, które spotkałam tego lata.
Tak jak pisałam już wcześniej: o gustach się nie dyskutuje. Przestaję więc dyskutować i przechodzę do podsumowania mojego wywodu:
Czy pozwolę przekłuć uszy swojej córce? Oczywiście! Mam nadzieję, że poprosi mnie o to w wieku wskazującym na świadomość tej decyzji, w przeciwnym razie będę „grała na czas”. Powiem jej wtedy, że samo przekłuwanie może trochę zaboleć, jak również, że po zabiegu ranki mogą się dłużej i czasami boleśnie goić – o ile nie będzie szczególnie dbała o ich higienę.
Takie jest moje zdanie w tym temacie, ale jak wiadomo opinia jest jak „cztery litery” – każdy ma swoją.
Odmienne zdanie na temat przekłuwania uszu małym dzieciom znajdziesz tutaj: „PRZEKŁUWANIE USZU, CZYLI OD BOBASA DO DZIEWCZYNKI W KILKA MINUT”
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
Jak dla mnie nic dodać, nic ująć
Zgadzamy się w stu procentach.
🙂 Pozdrawiam!