w ,

W poczekalni przychodni bywa komicznie. Częściej tragicznie…

Moje panny niebawem skończą jedenasty miesiąc swojego życia. Okres ten obfitował w rozliczne wizyty lekarskie z racji tego, iż jednego dnia zabrakło im do nie-bycia wcześniakami. Zaliczyliśmy zatem okulistę, kardiologa dziecięcego, lekarza rehabilitacji, laryngologa. Nie liczę oczywiście zwykłych szczepień oraz kontrolnego ważenia małych, których też było dość sporo. Większość personelu zasługuje na moją pochwałę: wystarczy, że wchodzimy we trzy i od razu zaczynają się ochy i achy, czułe spojrzenia, świergolenie, atitititowanie, a kuku itp.

Większość wizyt przypadała na zimny kwiecień (czytaj: wyjście do lekarza najczęściej było tragikomedią w trzech aktach). W większości wizyt uczestniczył mój mąż. Wtedy jeszcze nie do końca wiedziałam, jak zamontować to całe ustrojstwo zwane powszechnie fotelikiem dziecięcym. Ba, w moim małym miejskim samochodziku ciasnawo było z dwoma gwiazdami z tyłu.

Kolejne miesiące i kolejne wizyty u lekarza to już czysta perfekcja z naszej strony. Dokładnie wiedzieliśmy, o której należy wstać, zacząć ubierać siebie i dzieci, by zdążyć na czas i przy tym wszystkim nie zwariować. Mieliśmy także listę rzeczy, które należy zawsze ze sobą zabierać (co wypracowaliśmy po kilku wpadkach).

Chcąc, nie chcąc – spotykaliśmy na korytarzach placówek medycznych innych rodziców z niemowlakami. Powiedziałabym raczej – nie chcąc. Nie jest moim celem atakowanie tutaj rodziców „pojedynczych” dzieci, ale słów kilka napiszę, bo Czasami człowiek musi, inaczej się udusi!

W poczekalni przychodni bywa komicznie. Częściej tragicznie…

Kiedy w wąskim korytarzu z sześcioma (dosłownie) krzesłami w poradni preluksacyjnej zobaczyłam tłoczących się ludzi i poczułam zapach potu pomieszanego z kremami dla niemowląt – pomyślałam: „Lekarz spóźniony o dwie godziny, nie zaczął jeszcze przyjmować dzieci umówionych na rano”. Weszłam sama z dwoma fotelikami, dziadek dzieci parkował samochód.

Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że niemowlaków jest tam zaledwie pięcioro lub sześcioro, ale na każdego z nich przypada trzech opiekunów. Seriously? Yeah, babe. Młoda matka, ojciec dziecka i babcia zajęli pierwsze trzy krzesła, podobny schemat naprzeciw na ostatnich trzech miejscach.

Zobaczywszy mnie samą z dwójką dzieci, zebrani ludzie obrzucili mnie dziwnym – współczującym spojrzeniem. Jako, że jestem niezwykle błyskotliwa od razu odczytałam z tych pełnych litości oczu: „Oj, samotna matka w dodatku z dwupakiem…”

Jestem osobą wybuchową. Postanowiłam jednak nie robić scen. Nie tym razem. Poczekałam z dziewczynami na swoją kolej, załadowałam następnie całą ferajnę do samochodu dziadka i wróciliśmy do domu.

Sytuacja powtórzyła się jeszcze przynajmniej kilkukrotnie. Poradnie dziecięce – przynajmniej te, do których uczęszczamy, są naprawdę ciasne. Czy rzeczywiście do jednego małego dziecka potrzebne są aż trzy dorosłe osoby? Ja też jestem niedoświadczona, nieporadna, często popełniam gafę za gafą – ale chyba w ten sposób uczę się, jak być mamą. Nie zabieram ze sobą całego sztabu kryzysowego, a mogłabym! Teściowa i teść są emerytami, podobnie mój tata, ale to nie powód, by najeżdżać na ośrodki NFZ niczym Szwedzi na Polskę w XVII wieku.

Pomoc dla mamy bliźniaków? Serio…?

Najśmieszniejsze (mam na myśli śmiech przez łzy) jest to, że tylko jeden jedyny raz, próbując zdjąć płaszcz i trzymając jednocześnie jedno dziecko na ręce, a drugiemu przyglądając się bacznie – młoda mama, która była sama ze swoim synkiem – zaproponowała, że potrzyma jednego mojego potworka, żebym mogła rozebrać płaszcz i kombinezony dzieciom. Aż się łezka w oku zakręciła. Choć zaraz potem przyszło już rozgoryczenie i złość: „Czy nie tak powinno być za każdym razem? Skoro już tylu Was przyszło, zajmujecie krzesła, przestrzeń i powietrze, to czy nie moglibyście pomóc tym, którzy stawiają na samodzielność?” Zostawiam, niczym ksiądz na kazaniu, pod rozwagę.

Przecież wszyscy jesteśmy młodymi rodzicami, wszyscy potrzebujemy wsparcia i życzliwości w tych trudnych pierwszych dniach nowego etapu. Można by rzec, wszyscy jedziemy na tym samym wózku – tyle, że mój zabiera dwa razy więcej miejsca, więc rodzice pojedynczych dzieci: albo usuńcie mi się z drogi, albo podnieście przednie koła, żeby pomóc mi wjechać.

Co zabierać ze sobą na wizyty lekarskie? Niezbędne minimum, w końcu i tak masz dwa foteliki z dwoma cennymi ładunkami. Na pewno przydadzą się:

  • pieluchy, podkład i wszystko, czego używasz do przewijania: nasze dzieci często witały panią doktor hello kupą
  • pieluszka tetrowa, szczególnie na początku, kiedy to ulewa się zawsze i wszędzie
  • mleczko w małych turystycznych buteleczkach: gotowe do użytku, w odpowiedniej temperaturze: gdyby przyszło Ci czekać zbyt długo, a nie karmisz piersią
  • kocyk: niekoniecznie fajnie jest leżeć na kozetce, przez która przewinęło się danego dnia z tuzin dzieci, także chorych, a ceratka nie jest tak miła w dotyku.
  • zabawka lub coś, co Twojego brzdąca uspokaja. Moje dziewczyny mają swoje „kochaśki”: żyrafę i krowę – przytulanki ze Smyka.
  • chusteczki nawilżane: po odbytej wizycie dobrze dziecku przetrzeć rączki: szczególnie, gdy raczkuje albo stawia pierwsze korki i dotyka wszystkiego, co staje na jego drodze.

Macie swoje doświadczenia/ spostrzeżenia/ przemyślenia związane z wizytami lekarskimi i sytuacjami zdarzającymi się w poczekalniach? Jeśli tak, to podzielcie się nimi z nami.


  • Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej.
  • Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
  • Zapraszamy również do zapisania się na nasz newsletter.
  • Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami bliźniaków, wieloraczków, dzieci „rok po roku”? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
  • Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
  • Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring! :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

GIPHY App Key not set. Please check settings

11 komentarze

  1. Zawsze mnie bawił widok młodych matek otoczonych na spacerze „pomocnikami”- dziadek prowadzący wózek, babcia obok i młoda matka z miną”zobaczcie jaka jestem zmęczona opieką nad jednym dzieckiem”.Prowadząc sama wózek z dwójką dzieci stanowiliśmy niezły kontrast.

    • Właśnie o tym mówię Wiolu. choć wiesz – na spacerze mi to absolutnie nie przeszkadza, gorzej w miejscach, gdzie naprawdę brakuje tlenu…

  2. Na placu zabaw na który chodzę z chłopakami jestem jedyną matką, która przychodzi tam sama i jedyną, która przychodzi z dwójką naraz…. także ten do piasku też konieczne są min, 2 osoby na jedno dziecko.

    • Ja przychodzę z 3. Sama. Siadam na ławkę i nie latam za dziećmi (pomijając pilnowanie ich bezpieczeństwa gdy trzeba). Mina wszystkich 2+1 (2 opiekunów +1 dziecko) bezcenna 🙂

  3. …spróbujcie dziewczyny same z Trójką ;]
    W przychodni czy na ulicy jestem/jesteśmy sensacją! Co odważniejsi, zadają pytania, inni patrzą w jakimś szoku (licząc, że nie widać, że z wrażenia mają buzie otwarte), inni patrzą (z politowaniem, współczuciem) i co z tego, że każdy z nich jest z obstawą, ktoś trzyma fotelik, ktoś torbe, ktoś pcha wózek i to nic, że to wszyscy z jednym niemowlakiem i tak MI!NIKT Z NICH NIE POMOŻE! Nie mam zatem problemu, zwracam uwagę, przepraszam, proszę i bywam.. bezczelna ;]

  4. Jedno stawiają na samodzielność, inni na współpracę w rodzinie. nie podoba mi się ten wpis. Skoro chcesz być Pani samodzielna i tak sobie to chwali to Pani wybór.

    • Joanna – oczywiście każdy z nas ma prawo do wyboru. Jednak tam, gdzie miejsca jest zbyt mało – pierwszeństwo ma matka z dziećmi, a nie babcia, dziadek, tata i wujek innego dziecka. Wyobraź sobie, że musisz czekać z dwójką maluchów na rękach, bo miejsce zajmuje cała ekipa towarzysząca innej rodzinie. Nie wydaje mi się to w porządku. Plac zabaw, zakupy, kawiarnia, klub malucha – miejsca dla całych rodzin. Gabinet lekarza – co najwyżej dla mamy i taty.
      Takie jest moje zdanie. Nie musisz go podzielać. Starajmy się jednak szanować własne racje.
      Pozdrawiam.

  5. To znowu ja, z Norwegii. Tu wszyscy pomagają. W przedszkolu, w przychodni, w metrze … na ulicy. Przypadkowi przechodnie chcą pchać ze mną wózek pod górkę, a górek nie brakuje. Moje skończyły parę dni temu 10 miesięcy, od miesiąca wychodzę z nimi wyłącznie ja, sama z wózkiem, bez taty. Już mnie to tak nie stresuje.
    Nie mogę oprzeć się pokusie zadania jednego pytania autorce. Dlaczego w Polsce chodzi się z dziećmi do tylu lekarzy? Moje urodziły się w 32 tygodniu ciąży. Po czterech tygodniach które mieszkaliśmy na oddziale neonatologicznym lekarze orzekli że dzieci są całkowicie zdrowe. Nie chodziliśmy nigdy potem do żadnych lekarzy. Tylko do ośrodka zdrowia na mierzenie i ważenie, szczepienie, wywiad itp. tak samo jak wszystkie inne dzieci. No i raz do fizjoterapeuty bo jedna z dziewczynek miała lekko krzywą główkę. Spała najczęściej na prawej stronie i to dlatego ale to na prawdę był drobiazg. Potem fizjoterapeuta sam do domu przychodził, żebym sobie kłopotu nie robiła z wyprawianiem się do miasta z bliźniakami. Był łącznie trzy razy. I to jest wszystko na ten temat. Przepraszam, jeśli moja wypowiedź wyda się wścibska, po prostu jestem w szoku.

    • Odpowiedź można zawrzeć w hefny. zdaniu- A to Polska właśnie. Kazali, więc chodziłam, sprawdzałam, czekałam. Przynajmniej miałam pewność, że wszystko jest dobrze, ale nie było to przyjemne.

helmet

Zabezpieczenia PROdziecięce – 7 sposobów na rodzicielski spokój

wychowanie dziecka

Kiedy zaczyna się wychowanie dziecka?