Tytułowy żłobek w niektórych środowiskach nadal traktowany jest jak przechowalnia dzieci, a po komentarzach pojawiających się w mętnych ostępach Internetu można wnioskować, że dla niektórych urasta do rangi instytucji zajmującej się rzezią niewiniątek. Nie wiem skąd niektórzy czerpią takie fantazje na temat żłobków, ale czasami wydaje mi się, że z programu „Uwaga!”, gdzie często i gęsto emitowane są programy o największych anomaliach spotykanych w pięknym kraju nad Wisłą. Tak, zdarzają się zarówno żłobki, przedszkola jak i szkoły gdzie łamane są podstawowe prawa dzieci, ale na ich podstawie nie powinniśmy wrzucać wszystkich tych placówek do jednego worka (to wydaje się zresztą oczywiste).
Kolejnym zarzutem ciskanym w kierunku żłobków jest to, że dziecko do osiągnięcia wieku przedszkolnego nie jest gotowe na takie „eksperymenty” jakim jest pozbawienie go opieki osoby dorosłej w 100% skoncentrowanej tylko na nim i najlepiej w środowisku mu dobrze znanym, czyli we własnym domu lub domu kogoś z członków rodziny.
Jeszcze innymi argumentami są: choroby, którymi dzieci zarażają się wzajemnie w żłobkach/przedszkolach; przekonanie, że dzieci do pewnego wieku nie potrzebują towarzystwa rówieśników, ponieważ zazwyczaj i tak się jeszcze nie potrafią z nimi bawić oraz nadal panujące i być może nieśmiertelne przeświadczenie, że „w tym wieku dzieci potrzebują tylko mamy”.
Z wszystkimi tymi argumentami zamierzam się zmierzyć, ale chciałabym zaznaczyć, że wyrażam tylko i wyłącznie swoją opinię na podstawie obserwacji zachowania dwójki dzieci, które posiadam na stanie. Nie wyrażam opinii na temat dzieci, które z różnych przyczyn mogą nie być gotowe na „pójście do żłobka” (np. wcześniaki, dzieci o obniżonej odporności i często chorujące, dzieci adoptowane, dzieci poddawane rehabilitacji, etc.). Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że istnieje wiele miejscowości w Polsce, w których nie ma żadnego żłobka, ani nawet namiastki klubu malucha.
Zanim przejdę do konkretów, to zacznę od koncepcji kontinuum, która zapoczątkowała na Zachodzie nurt rodzicielstwa bliskości. Stworzyła ją Jean Liedloff, pisarka i podróżniczka, która przeżyła wiele miesięcy w wiosce Indian z plemienia Yequana, a owocem tego doświadczenia jest jej książka „W głębi kontinuum”. Przyznam, że początkowo sceptycznie podchodziłam do koncepcji zaczerpniętej z cywilizacji, którą my nazywamy „prymitywną”, a którą ja uważam za znacznie bardziej rozwiniętą pod wieloma względami od naszej cywilizacji, ale jednocześnie przenoszenie doświadczeń z dżungli do świata Zachodu wydawało mi się próbą skazaną na niepowodzenie. Niemniej jednak z dużym zaciekawieniem czytałam o sposobie wychowywania dzieci w społeczności żyjącej w zgodzie z Matką Naturą. Karmienie piersią, nieprzerwane noszenie w chustach niemowląt, spanie dzieci z rodzicami (co wydaje się naturalne, skoro żyją w niewielkich chatach bambusowych) – wszystko to stało się normą również w świecie cywilizacji zachodniej. I świetnie. Mam jednak wrażenie, że w naszej koncepcji rodzicielstwa bliskości brakuje pewnego bardzo istotnego elementu (a nawet jeśli nie brakuje, to jest on przez wielu pomijany), którego nie brakuje z kolei w plemionach Indian.
Chodzi mi o przejście od symbiozy i prawie „scalenia” z matką, do naturalnej chęci oddalenia się i nawiązywania relacji z innymi członkami plemienia. U Indian wygląda to tak, że dziecko, które zaczyna się samodzielnie poruszać (pełzać i raczkować), zaczyna również oddalać się od matki, która jednak zawsze jest na miejscu i do której dziecko zawsze może wrócić, gdy potrzebuje jej bliskości. Zgadza się – u nas jest podobnie, prawda? Tylko że w plemieniu naturalną koleją rzeczy jest to, że dziecko zaczyna oddalać się coraz bardziej, dołącza do starszych dzieci, które otaczają je opieką, jak również w każdej chwili może liczyć na pomoc czy opiekę innego dorosłego ze swojego plemienia, jeśli wymaga tego sytuacja. Co ciekawe mama w tym samym czasie zajmuje się swoją pracą, nie podąża za dzieckiem, nie chroni go przed wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwami, mało tego – autorka książki opisuje kilka sytuacji, jej zdaniem, mrożących krew w żyłach, które jednak kończyły się zupełnie niegroźnie i bezinwazyjnie dla jeszcze raczkujących malców.
Jak wspomniałam wcześniej – trudno jest porównywać warunki małego, plemiennego społeczeństwa do warunków społeczeństwa zachodniego i daleka jestem od twierdzenia, że powinniśmy pozwolić raczkującym dzieciom w ten sposób poznawać świat. Ale jest to według mnie dopełnienie koncepcji rodzicielstwa bliskości – wypuszczenie dzieci spod matczynych skrzydeł i pozwolenie im na tyle na ile potrzebują i na ile sami przejawiają chęć do rozwijania relacji i więzi z otaczających je światem.
Coraz rzadziej spotykamy wielopokoleniowe rodziny, gdzie rodzeństwo i kuzynostwo zastępuje dzieciom kontakt z innymi, „obcymi” dziećmi, a przynajmniej w miastach to zjawisko prawie nie istnieje. Często słyszę, że moi chłopcy mają siebie, mają kompana do zabawy – i to im wystarcza. Według mnie to im nie wystarcza. Nie zastąpi to kontaktu ze starszymi dziećmi, od których chłopcy uczą się w trybie turbo-przyspieszenie. Dzieci najszybciej uczą się przez podglądanie i powtarzanie różnych czynności i jako matka, przy najlepszych chęciach, nie nauczę ich tego, czego nauczą ich inne dzieci. Często jest to nauka mowy, co w przypadku bliźniąt ma szczególne znaczenie ze względu na ich „tajemny język”, którym posługują się między sobą, jednocześnie opóźniając porozumiewanie się z innymi. Ale mowa nie jest tu najważniejsza. Jestem zwolennikiem kształtowania w dzieciach samodzielności, asertywności i budowania relacji z rówieśnikami od momentu, gdy tylko same tego zechcą. A moje dzieci chcą. Oczywiście rodzic zawsze i wszędzie przekazuje dzieciom wartości, w które sam wierzy, ale kontakt z innymi dziećmi i innymi dorosłymi jest jak pole doświadczalne – mogą pojawić się co prawda również niechciane zachowania (np. bicie się dzieci), ale zdarzają się one w każdym społeczeństwie i wydają się prawie nie do uniknięcia.
Zawsze można podsumować to wszystko tak: „Ale dzieci mają na to wszystko czas! Takie roczne maluszki są za małe na odłączenie się od mamy/babci/niani”. Z jednej strony odsyłam do prekursorów rodzicielstwa bliskości, czyli wspomnianych Indian, z drugiej strony wielokrotnie słyszałam od opiekunek w żłobkach i przedszkolach stwierdzenie, że im starsze i bardziej świadome dzieci, tym trudniej przechodzą adaptację w zupełnie nowym i obcym miejscu. Zapewne nie jest to regułą, ale moim zdaniem najgorsze co można dziecku zrobić, to trzymać go pod kloszem kilka lat, by bez wcześniejszego przygotowania zaprowadzić go do przedszkola i rwać włosy z głowy, bo dziecko przeżywa traumę z powodu rozstania. Przypuszczam, że jest wiele dzieci, które w takiej sytuacji przejdą adaptację bez większych problemów, ale jeszcze więcej przejdzie ją boleśnie.
Żłobek czy niania?
Dla półrocznego dziecka – niania.
Dla rocznego – żłobek.
Powody tej tezy już podałam powyżej.
Co jest według mnie ważne w przygotowaniach do uczęszczania dzieci do żłobka?
1. Wybór żłobka
To najważniejszy punkt programu. Przed wyborem „naszego” żłobka odwiedziłam ok. 10 żłobków i klubów malucha (w tym jeden żłobek publiczny, który zrobił na mnie dobre wrażenie, aczkolwiek nie brałam placówek publicznych pod uwagę ze względu na zbyt małą ilość opiekunek w stosunku do ilości przyjmowanych dzieci). Tylko jeden klub malucha zrobił na mnie złe, a nawet przygnębiające wrażenie – głównie za sprawą nieprzyjemnej i ponurej atmosfery tam panującej oraz małej ilości światła dziennego wpadającego do pomieszczeń, gdzie przebywały dzieci. Reszta placówek, personel w nich pracujący oraz zachowanie dzieci zrobiły na mnie dobre lub bardzo dobre wrażenie.
Żłobki prywatne często są wyposażone w kamery, dzięki którym cały czas mamy internetowy podgląd naszych pociech.
2. Przygotowanie dzieci
Trudno mi sobie wyobrazić zaprowadzenie do żłobka dziecka/dzieci w wieku 1 roku lub więcej, które wcześniej przebywały całymi dniami tylko z mamą lub babcią i oczekiwanie, że adaptacja żłobkowa przebiegnie sprawnie i bezboleśnie. Duże miasta dają wiele możliwości przygotowania dzieci do uczęszczania do żłobków i przedszkoli – kluby malucha, zajęcia dla mam z dziećmi (czasami refundowane lub dofinansowane), kawiarnie z kącikami zabaw, facebookowe grupy mam chętnych do spotkań z pociechami. Znacznie gorzej wygląda to w małych miejscowościach i na wsiach, ale nawet tam można spróbować znaleźć przynajmniej jedną mamę z dzieckiem i założyć „grupę wsparcia” choćby do przygotowania dzieci do przedszkola (dziecko może już mieć kolegę/koleżankę w swojej grupie).
Z obserwacji dzieci własnych mogę powiedzieć, że moje jedno dziecko jest na tyle otwarte, towarzyskie i lubiące zabawę z rówieśnikami, że najprawdopodobniej żadne przygotowanie nie byłoby mu potrzebne. Drugie dziecko jest z kolei bardziej nieśmiałe i nieufne i zajęło nam co najmniej kilka tygodni, by w miarę swobodnie zaczęło się czuć w nowych miejscach i wśród obcych ludzi.
3. Niania ze żłobka
Ponieważ potrzebowałam dorywczej pomocy w opiece nad dziećmi, poszłam do wybranego przeze mnie żłobka i spytałam pań tam pracujących, czy któraś z nich nie chciałaby przychodzić do nas po pracy 2 razy w tygodniu na 2-3 godziny. W taki sposób zyskałam nie tylko fachową opiekę nad dziećmi od osoby, która bez problemu radzi sobie z dwójką na raz, ale też moje dzieci zyskały w żłobku ciocię, którą już znają zanim nawet rozpoczęły żłobkową przygodę. Tą ciocię chłopcy zresztą uwielbiają, a odwiedzając kilkakrotnie żłobek, widziałam jak na nią i na inne panie reagowały dzieci – był to widok miły dla oka.
4. Zapas czasowy
Pierwszy tydzień adaptacyjny polega na przyprowadzaniu do żłobka dzieci na 1-2 godziny dziennie (rodzic w tym czasie czeka „za ścianą”) i z czasem wydłużanie ilości godzin. Osobiście daję sobie i dzieciom znacznie większy zapas czasowy niż jeden tydzień, choć wydaje mi się, że ten zapas nie będzie potrzebny.
Jak wygląda kwestia finansowa żłobków prywatnych?
Cenniki na stronach internetowych mogą odstraszać (jest to miesięcznie kwota 600-900 PLN + wyżywienie – za jedno dziecko). Żłobki mają jednak niebagatelne dofinansowania i ostatecznie po refundacji cena ta spada do 200-400 PLN + wyżywienie. W porównaniu z wynagrodzeniem niani czy cenami za żłobki publiczne, jest to bardzo ekonomiczna opcja.
Jak wynika z mojej dzisiejszej rozprawki – jestem zwolennikiem uczęszczania dzieci do dobrych, bezpiecznych i prowadzonych przez wykwalifikowany i życzliwy personel żłobków. Jesteśmy dopiero na początku tej nowej przygody i mam nadzieję, że w międzyczasie nie zmienię swojego pozytywnego nastawienia do placówki, którą wybrałam dla swoich dzieci. Na pewno będę Was informowała o wrażeniach i przeżyciach z tym związanych. Stay więc tuned 😉
Jakie jest Twoje podejście do żłobków? A może masz już w tej kwestii doświadczenie?
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej.
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Zapraszamy również do zapisania się na nasz newsletter.
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami bliźniaków i wieloraczków? Zapraszamy na forum!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- W jakiejkolwiek innej sprawie – pisz również! Jesteśmy tu po to by porozmawiać, czasami ponarzekać, ale najczęściej się wspólnie pośmiać.
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
Starsza corka poszla do pkola jak miala 2 lata i 5 mcy, blizniaczki chodza do klubu malucha na 2,5 godz dziennie od 2 rz. Starsza szybko sie zaadaptowala w pkolu, mlodym zajelo to ok 1,5 mca. Teraz chodza bardzo chetnie.
Gdy jest fajna atmosfera w żłobku/przedszkolu, to dzieciaki wcześniej czy później bardzo lubią tam chodzić. Gdyby nie lubiły – zastanawiałabym się nad zmianą placówki.
Pozdrawiam!
Karina, a czy mogłabyś podać nazwę/adres żłobka i Klubu Malucha, do którego będą chodzić/chodziły Czupury?
Jasne! Już Ci wysyłam na maila adres żłobka i wszystkich klubów malucha (darmowych i płatnych).
Pozdrawiam!
Ja jestem na nie
Siostra mojego męża pracowała w żłobku prywatnym
I znam żłobki od ” drugiej strony ”
Mam kontakt z dwiema bardzo doświadczonemu psycholożkami ( w tym jedna stricte dziecięca ) obie są na nie
No i choroby .. Nie mam
Tu rodziny wiec gdyby córka była w żłobku i często by chorowała to oprócz stałej opłaty za żłobek musiałabym
Opłacić ” awaryjną opiekunkę ”
Zostaje przy niani
Pozdrawiam
Zapomniałam w tekście napisać o czymś bardzo istotnym (już zrobiłam dopisek):
3. Niania ze żłobka
Ponieważ potrzebowałam dorywczej pomocy w opiece nad dziećmi, poszłam do wybranego przeze mnie żłobka i spytałam pań tam pracujących, czy któraś z nich nie chciałaby przychodzić do nas po pracy 2 razy w tygodniu na 2-3 godziny. W taki sposób zyskałam nie tylko fachową opiekę nad dziećmi od osoby, która bez problemu radzi sobie z dwójką na raz, ale też moje dzieci zyskały w żłobku ciocię, którą już znają zanim nawet rozpoczęły żłobkową przygodę. Tą ciocię chłopcy zresztą uwielbiają, a odwiedzając kilkakrotnie żłobek, widziałam jak na nią i na inne panie reagowały dzieci – był to widok miły dla oka.
Napisz jakie argumenty przeciw żłobkom podają psycholożki, o których piszesz.
Na zajeciach, na które chodziłam z dziećmi, spotykaliśmy wielokrotnie dzieci „żłobkowe” (o czym dowiadywałam się od ich mam). Dzieci te były bardzo towarzyskie i odważne, bardzo fajnie reagowały zarówno w grupie innych dzieci jak i w stosunku do dorosłych.
Myślę, ze wiele zależy od miejsca i ludzi pracujących w danej placówce – a jak napisałam wcześniej, nie zapisałabym dzieci do żłobka, który wzbudzałby we mnie jakiekolwiek wątpliwości.
Coraz częściej żłobek chodzi nam po głowie – choć wcześniej nastawiałam się na to, że dociągnę urlop wychowawczy do końca i Bąbel pójdzie dopiero do przedszkola. Jednak sytuacja wciąż dynamicznie się zmienia i kto wie, czy również nie zdecydujemy się na wcześniejsze „żłobkowanie”. Na razie podzwoniłam w kilka miejsc , które wydały mi się odpowiednie, i wstępnie umówiłam się na mały rekonesans.
Z mojego punktu widzenia to bardzo dobra opcja! Będę trzymać kciuki za pomyślne żłobkowanie 🙂
Tu wyrodna matka, która dzieci roczne dała na osiem godzin do przedszkola, a sama siedzi w domu. Nasze 20 miesięczne wcześniaki nie potrzebowały praktycznie żadnej adaptacji. Trzeciego dnia personel kazał mi wyjść na kilka godzin. Czwartego dnia zostawiłam dzieci już na sześć i pół godziny. A piątego na siedem.
Dopiero po tygodniu dzieci zauważyły, że matka je opuszcza, zaczęły też reagować na swoje imiona i zachowywać się jak w domu. Wcześniej były w nieustającej ekstazie, jakby po zażyciu środków odurzających. Zachowywały się, jakby wstąpiły do raju.
To uświadomiło mi, jak bardzo dzieci potrzebowały takiej odmiany. Jeżeli Wasze dziecko jest z natury ciekawskie, potrzebuje wielu bodźców i ciągłej zmiany, bo inaczej się nudzi, zapiszcie je koniecznie do prpzedszkola gdy skończy roczek. Dzieci trzyletnie gorzej znoszą adaptację niż roczniaki – słyszałam wiele razy, zgadzam się z autorką posta.