Ostatnio miałam okazję dość często grać w grę, w której uczestnicy podają skojarzenia z różnymi słowami, by naprowadzić pozostałych na to właściwe. Gdybym wówczas wylosowała słowo: zima, bez wątpienia na myśl przyszłyby mi wyrazy: bakterie, wirusy, choroby, katar, kaszel.
No cóż, nie jestem fanką zimy, nie rozumiem białego szaleństwa, typowy ze mnie zmarzluch, który o tej porze roku rozgrzewa się grzańcem i wychodzi z założenia, że – jak śpiewała Kasia Nosowska – myślę sobie, że ta zima kiedyś musi minąć…
Wszystko jest jednak dla ludzi i ja to wiem, przyjmuję, akceptuję. Do momentu…
Moje dzieci są jeszcze bardzo małe, nie chodzą do żłobka ani przedszkola, choroby omijały je do tej pory szerokim łukiem. Zdarzał się katar z podwyższoną temperaturą, dwa razy wirus. Oczywiste było i jest dla mnie, że chore dziecko zostaje w domu i czeka na wyzdrowienie.
Niestety, nie jest to jasne dla wszystkich. Część rodziców, również z mojego bliskiego otoczenia, nic sobie nie robi z choroby swojego dziecka – ok – to ich sprawa. Do momentu… do momentu, w którym nie zabierają swojego zakatarzonego i zawirusowanego dziecka z wizytą do moich.
Z najbliższymi mamami mam niepisaną umowę – zawsze przed spotkaniem wymieniamy sms: „Zdrowe? Zdrowe. Wpadajcie!”. Każda z nas doskonale wie, co oznacza choćby katar maluszka: nieprzespane noce, płacz, zrzędzenie i marudzenie w ciągu dnia. Żadna zatem nie życzyłaby drugiej, a tym bardziej nie przyczyniła się do tego, by druga musiała przez to przechodzić z jej powodu. Nie mówię o poważniejszych chorobach z biegunką, wymiotami, wysypką i temperaturą w tle.
Niestety. Są mamy i „mamy”. Niektóre nadmiernie wyluzowane, mówią po prostu: przecież to tylko katar i z uśmiechem wparowują do Twojego salonu. Jak gdyby nigdy nic informując cię o chorobie dziecka między gryzem ciasta a łykiem kawy.
Złości mnie też postawa dziadków, ciotek i wujków, którzy zapraszają na imprezę rodzinną, ale nie przyznają się do podwyższonej temperatury, do pokasływania czy nabytego wczoraj wirusa jelitówki. Bo po co psuć imprezę? Bo inaczej byście nie przyjechali. Oczywiście, że nie! Ale to do nas, rodziców powinien należeć wybór.
Wściekam się także, gdy dziadkowie odwiedzają najpierw chore wnuki, a następnie przyjeżdżają z wizytą do moich – zdrowych. Niby nic, niby umyli ręce, a ja przecież także stykam się w mojej pracy z nie końca zdrowymi często dzieciakami. Jednak uważam, że ryzyko należy ograniczyć do minimum. Jestem przewrażliwiona? Może. Nikt inny jednak nie zostaje ze mną na te noce, kiedy moje córki gorączkują, budzą się co kilkanaście minut, są zmęczone, smutne, faszerowane lekami. Nikt nie przychodzi z wizytą, kiedy trzeba stale zmieniać im okłady na czole albo odessać po raz kolejny katar. Nic przyjemnego. Zapewniam.
Dużo w tym wszystkim mojej winy. Przyznaję się, bijąc w pierś. Brak mi asertywności. Powinnam najzwyczajniej w świecie wskazać na drzwi zaraz po tym, jak słyszę pierwsze oznaki choroby gościa. Powinnam pożegnać już w progu osoby o podejrzanie szklących się oczach lub wracające z siedliska zarazków. Nie umiem, nie potrafię, obawiam się… pewnie niepotrzebnie, bo prawdziwy przyjaciel zrozumie. Czy aby na pewno? Mam co do tego spore wątpliwości.
Czy nie można odpuścić? Czy nie można przełożyć spotkania? Czy nie można zaoszczędzić maluchom niepotrzebnego choróbska? Oczekuję niewiele. Zdrowego rozsądku i trzeźwej oceny sytuacji. A także odrobiny empatii i zrozumienia. Masz chore dziecko, sam czujesz się nie najlepiej? Powiedz mi o tym, zanim nas odwiedzisz. Możesz liczyć na to samo z mojej strony. Taka prosta sprawa. I wydawałoby się oczywista. A jednak nie do końca.
Rodzicu, szanuj drugiego rodzica. Pozwól mu decydować. Nie właź z buciorami (pełnymi wirusów i bakterii) do jego domu. Amen.
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej.
- Na fan page’u na facebook’u dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Zapraszamy również do zapisania się na nasz newsletter.
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami bliźniaków i wieloraczków? Zapraszamy na forum!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- W jakiejkolwiek innej sprawie – pisz również! Jesteśmy tu po to by porozmawiać, czasami ponarzekać, ale najczęściej się wspólnie pośmiać.
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
Zgadzam się, też mam nawyk informować przed wizytą że jest u nas wirus i nie przychodzić do nas. Albo odwrotnie, to my nie idziemy nigdzie. Ale nie dla wszystkich jest to oczywiste. U nas w Norwegii jest dokładnie odwrotnie. Niemowlaki do przedszkola otwartego żeby się wychorowaly, roczne dzieci do żłobka i przez rok armagedon. Bo tu u nas nie traktuje się kaszlu, kataru ani temperatury ok. 37 stopni jako choroby. Każde dziecko zakatarzone i kaszlace chodzi do przedszkola. Każdy traktuje to jako normę. Nie daje się leków dzieciom, paracetamol co najwyżej. Nawet jak jest zapalenie ucha. Dziecko nabywa odporności zachorowawszy najpierw kilkadziesiąt razy.
No i brawo Aniu! Jesteś mamą, jakie szanuje. Co do skandynawskiego chowu, nadal jesteśmy po przeciwległej stronie barykady
Agnieszka, ja też nadal jestem w lekkim szoku, że podejście do tematu może być tak skrajnie różne. A wszyscy mamy przecież takie same problemy z chorującymi dziećmi. Obserwuję jednak tu u mnie nieco starsze dzieci tak wychowane, i te starsze nie chorują rzeczywiście. Więc pozostaje mi czekać i ufać, że z naszymi też tak będzie. A póki co są chore średnio co dwa tygodnie. I wszyscy tu mówią, że to standard.