Jednym z bardzo często pojawiających się na forach internetowych lub fejsbukowych grupach pytań jest: do jakiego dentysty udać się z dwulatkiem? Albo: który dentysta okiełzna mojego trzylatka? Gdyby to były pojedyncze przypadki, pewnie by mnie ten fakt jakoś szczególnie nie zainteresował, ale kiedy stale widzę podobne wpisy, zaczynam się zastanawiać.
Dziewczynki lada moment skończą cztery lata. Daleko im do ideału w wielu dziedzinach życia. Jednak mogę ze spokojnym sumieniem stwierdzić, że dzięki pewnym praktykom i niejednokrotnie bojom, ale także rodzicielskiej konsekwencji oraz edukacji rodziny – sprawa wizyty u dentysty na razie nas omija.
Jakież to magiczne sztuczki stosujemy, że próchnica nie zalega w ustach moich trzyipółlatek? Oj, bardzo proste.
Nie kupujemy słodyczy.
Co tu dużo pisać. Przykład płynie z góry. Nie przez słowa, lecz przez czyny uczymy nasze dzieci. Jeśli my przeklinamy w domu, nasze dzieci też zaczną. Jeśli my jemy słodycze na co dzień – nie uciekną od nich nasze pociechy. Powiecie – trudne albo nierealne. No cóż, zależy od stopnia uwielbienia słodyczy przez rodziców. U nas na szczęście ani ja, ani mój mąż nie mamy zbyt dużych ciągot do słodkiego. No dobrze, ten ostatni wymieniony – uwielbia żelki. Te niezdrowe, z syropem glukozowym. I kupuje je, zjadając następnie w ukryciu. Ten jeden grzech popełnia regularnie i nie umie z nim walczyć. Co do mnie – nie muszę mieć w domu niczego słodkiego. Jeśli przyjdzie mi ochota, upiekę sobie muffinki do kawy czy dla gości. Jeśli zdobędę coś domowego – od mamy czy teściowej – zjem ze smakiem i poczęstuję córki. Ciasto domowe ma zdecydowanie lepszy skład i mniejszą zawartość cukru niż (niemal) każde malutkie sklepowe ciasteczko. Podsumowując: my, starzy, nie jemy i nie kupujemy słodyczy.
Po szczotkowaniu zębów nie pijemy i nie jemy.
Trochę nam to zajęło. Ale z dumą mogę rzec: wreszcie zakończyliśmy etap popijania przed snem. Gdyby moje dzieci piły czystą wodę – a niechże piją! Niestety, moje córki muszą poczuć aromat domowego soku z malin w każdej wodzie. I to jest ten jeden z cukrów, których im nie odmawiam – bacząc na ilości. Długo próbowaliśmy nauczyć dziewczynki, że szczotkowanie zębów kończy jedzenie i picie danego dnia. Od jakiegoś czasu udaje nam się i myślę, że to też robi swoje. Cóż bowiem z mycia, jeśli za moment znowu coś słodkiego dostaje się do małej paszczy.
Uczymy rodzinkę – co w zamian słodyczy.
Każde spotkanie rodzinne, każda uroczystość, każda wizyta gości w naszym domu – wiązały się od wielu wielu lat (jeszcze zanim dziewczynki przyszły na świat) z przynoszeniem słodyczy dla maluchów. Okres świąteczny – począwszy od 6 grudnia – to już jakiś syropowo glukozowy koszmar. Nikt w życiu nie czytał etykiet, nikt nie zwracał uwagi na skład. Byle by znana z reklamy czekolada czy lizak – smakował obdarowywanym. Dzisiaj na szczęście jest już nieco inaczej. Może to niezbyt kulturalne z mojej strony, jednak wyraziłam się jasno: zamiast słodyczy – owoce albo kolorowanka. Cokolwiek, co nie dewastuje organizmu moich dzieci. Większość z moich bliskich decyzje szanuje. Nie pamiętam, kiedy mieliśmy w domu jakąś zdobyczną biało-pomarańczową czekoladę. Brawo Wy!
Wybieramy świadomie.
Moje dzieci znają smak żelków. Lubią jeść czekoladę. Niekonsekwencja? Nie. Na szczęście wielu producentów wychodzi naprzeciw matkom takim jak ja, tworząc produkty droższe, ale wartościowe. Dziewczynki lubią żelki. Ale kupujemy im te ze 100 – procentowym owocowym składem bez dodatku cukru. Naprawdę je lubią, bo pokazaliśmy im je i tylko je. Nie znają smaku popularnych misiów, dlatego nie wybrzydzają. Ja natomiast cieszę się, że zjadają żelowane owoce. Pisałam, że nie kupujemy słodyczy. Zapomniałam – robimy wyjątek dla czekolady. Nie tej znanej fioletowej, ale innej – której skład jest prosty. Najpierw moim faworytem były czekolady z 70% dawką kakao. Ostatnio pokusiłam się, licząc na porażkę i odrzucenie – o zakup tej z 90% kakao w składzie. Spróbowałam i stwierdziłam, że jej smak jest taki sobie. Dałam ją córkom – zjadły kostkę i kolejnego dnia poprosiły o kolejną. Teraz kupuję już tylko tę.
Konsekwencja, konsekwencja i jeszcze raz konsekwencja
Nie dajcie się na te przyjazne teksty: Twoje dzieci będą dziwne, zabierasz im coś z dzieciństwa, jaką jesteś mamą, że zabraniasz im każdej przyjemności, wy jedliście słodycze i żyjecie. Jak mówią: każdy robi po swojemu. Nie zaglądam do cudzej piaskownicy i do mojej też nie zaglądajcie, chyba że Was do niej wpuszczę i poproszę.
Przed świętami kupiłam córkom kalendarz adwentowy – z najlepszym możliwym składem, choć niestety z czekoladą mleczną, bo z gorzką nie mogłam nigdzie znaleźć. I tutaj moje zdziwienie osiągnęło zenit: po pierwszym okienku, zjedzonej kostce czekolady mlecznej, moje dziecko (jedno, a zatem 50% sukcesu) stwierdziło: Mamo, będziemy otwierać codziennie te okienka, ale Ty zjadaj moją czekoladę, a mnie dawaj kawałeczek gorzkiej. Serce rośnie…
Moje dzieci nie mają czarnego zęba na przodzie. Moje dzieci nie znają dentysty. Nie uchronię ich przed borowaniem przez całe życie, ale jeśli tę wątpliwą przyjemność przełożyć możemy z 2019 roku na 2020 albo 2021 – to już mój mały matczyny sukces.
______________________________________________________________________________
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
GIPHY App Key not set. Please check settings