Moja przyjaciółka zadzwoniła do mnie ostatnio i między wierszami wspomniała, że chciałaby, abym pomogła w nauce czytania jej córce, sześciolatce. W tonie jej głosu można było odczytać zaniepokojenie. Uznała, że skoro moje dzieci składają wyrazy, a są o siedem miesięcy młodsze, to może jednak czas przyspieszyć edukację, aby jej pociecha „nie odstawała” – jak to ujęła – od reszty, gdy rozpocznie przygodę ze szkołą.
Szybko pospieszyłam z poradą – plasterkiem na duszę, jako belfer, podpowiadając, że w tym, iż młoda nie czyta, nie ma zupełnie niczego złego i powtórzyłam to, co powtarzam wszystkim dokoła, zaczynając od samej siebie, że rozwój dziecka to nie wyścig, a każdy maluch – jak każdy człowiek – uczy się pewnych rzeczy w swoim własnym tempie, w dogodnym dla niego czasie i sprzyjających okolicznościach. Nie mówimy tutaj oczywiście o odstępstwach od normy, o dysfunkcjach czy wadach rozwojowych – mówimy o niemal równolatkach, u których do tej pory rozwój przebiegał w sposób książkowy.
Wyścig, o którym już niejednokrotnie pisałam trwa nieustannie.
Mówienie o dzieciach kojarzy mi się bardzo często z pogrzebem, podczas którego mówi się o zmarłym w samych superlatywach, zapominając o wadach, bolączkach, wykroczeniach. O ile łatwiej byłoby, gdyby matki i ojcowie stawiali w kontaktach z innymi rodzicami na szczerość albo przynajmniej zamykali buzię na kłódkę zamiast zmieniać, ubarwiać, podawać wybiórcze informacje.
Dopóki nasze dziecko osiąga sukcesy, robi coś dobrze – dopóty czujemy spokój pomieszany na zmianę z dumą. Gorzej, jeśli słyszymy od życzliwej mamy równolatka, że jej synek/córka to już posiadł umiejętność…, już udało mu się wykonać…potrafi bezbłędnie… albo jest najlepszy w… Wówczas nasza czerwona rodzicielska lampka zapala się, by już za moment wywołać lęk i uczucie presji…
Niestety, tak się na ogół dzieje, że nasze ambicje przelewamy na dziecko. Zaczyna się podejmowanie tematu coraz częściej, coraz bardziej nerwowo, narzucanie, skłanianie na siłę – rodzice dziwią się, że skutek jest odwrotny do zamierzonego i umiejętność, którą tak pragniemy, by dziecko posiadało, niestety oddala się od niego coraz bardziej, gdyż na samą myśl o niej – mały człowiek dostaje dreszczy.
Co zatem poradziłam przyjaciółce? Jak poprawiłam jej humor?
Otóż powiedziałam prawdę – z perspektywy mamy i belfra w jednym.
Po pierwsze, że nigdy nie rozpoczęłam z dziewczynkami tematu czytania. Jako że wypożyczamy średnio piętnaście książek tygodniowo i wszystkie czytamy w ciągu kliku pierwszych dni, a córki widzą mnie nieustannie z książką w ręku lub w trakcie pisania książki, toteż zapytały pewnego dnia, jak nauczyć się czytać.
Nie ukrywam też, że próbowałam je od nauki czytania początkowo odwieść, gdyż uważałam, że mają jeszcze czas. Ich motywacja była jednak na tyle silna, że wolałam dla świętego spokoju ustąpić i wydrukowałam im „sylabowe cegiełki”, wcześniej zaś zapoznałam z literami alfabetu podczas gry w memory. Sylabizowały na tyle szybko i łatwo, że zaczęły składać sylaby w wyrazy, ale znów z zaznaczeniem – na swoich warunkach. Wtedy, kiedy chciały, te wyrazy, które chciały i tak długo jak chciały. Odkładały wydrukowane elementy, gdy przestały im się podobać. Tak nauczyły się czytać proste słowa i zdania, bo z trudniejszymi nadal mają kłopot, ale wcale się tym nie przejmuję.
Po drugie uspokoiłam zaprzyjaźnioną mamę, że szkoła jest zbiorowiskiem dzieci z różnych środowisk i każde przychodzi do niej z innym bagażem doświadczeniem, innymi umiejętnościami i innym potencjałem, a nauczyciel musi w jakiś sposób znaleźć złoty środek, więc z całą pewnością jej dziecko nie będzie „odstawało” – bo każde jest indywidualną i jedyną w swoim rodzaju jednostką.
Pamiętajmy też, że z czytaniem jest trochę jak z jazdą na rowerze: jedni uczą się go bardzo wcześnie, inni robią to perfekcyjnie dopiero kończąc trzyletnią edukację wczesnoszkolną. Może i trochę późno, ale ważne, by wreszcie ją opanowali. Pięciolatek czy nawet sześciolatek uczy się poprzez zabawę i wie to niemal każdy, nie tylko pedagog z wykształcenia. Dajmy więc naszym dzieciom czas na nią, a kiedy samo zgłosi nam chęć zrobienia czegoś nowego, wspierajmy je w ich oczekiwaniach.
Rodzicu! Nie od razu Kraków zbudowano. Ile razy powtarzam to w moich tekstach tutaj, ile razy mówię to rodzicom uczniów. Wsparcie, pomoc, ale przede wszystkim zrozumienie i wyrozumiałość są dla dziecka podstawą poczucia bezpieczeństwa tak ważną dla jego rozwoju.
Tekst ten dotyczy nie tylko nauki czytania, ale także pisania, liczenia, poznawania nazw planet czy historii Polski. Przedszkolak nie musi być alfą i omegą, jego domeną jest zabawa z rówieśnikami i czerpanie z niej jak najwięcej. Na prawdziwą szkołę (życia) i naukę przyjdzie jeszcze czas. Nie bójmy się więc, nie wywierajmy presji, nie próbujmy przeskoczyć niewidzialnej tyczki, bo nasz sukces może zostać okupiony trwałym zniechęceniem dziecka.
Rozwój dziecka to nie wyścig, to spacer, w którym powinniśmy mu towarzyszyć: bez przyspieszania, by za nami nadążyło, z przystankami, gdy tego potrzebuje. Ostatecznie dojdziemy do celu naszej wędrówki, a kiedy odpuścimy szarpanie za małą rączkę, dotrzemy tam szczęśliwi i spełnieni.
____________________________________________________________________________________________
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
GIPHY App Key not set. Please check settings