Wydawać by się mogło, że żyjemy w czasach, w których świadomość żywieniowa jest wysoka. W czasach, w których wszyscy wiedzą, co jest zdrowe, a co szkodzi. Czasach, w których dostęp do informacji mają niemal wszyscy, a sprawdzenie jakiegoś zagadnienia zajmuje nie więcej niż minutę. Być może to szczęście, być może przekleństwo. Nie ulega jednak wątpliwości, że posiadanie wiedzy zobowiązuje. Nasze matki karmiły nas produktami, które były dostępne w sklepach – a wiemy, że wybór był żaden. Nikt nie miał więc im za złe, jeśli do naszego organizmu dostały się niechciane, niepożądane substancje. Czy nasze dzieci nie będą miały za kilkanaście lat pretensji, że któraś z ich chorób jest echem naszej bezmyślności?
Wśród znajomych – nazwijmy je – młodych mam (przekrój 30-40 lat) z sobą włącznie, wyróżnić mogę trzy typy matek karmicielek w zależności od podejścia do tematu żywienia ich kilkulatków.
Bio/eko-matka
Wybiera produkty bardzo starannie (może nawet za bardzo). Zawsze czyta etykiety produktów. W jej szafce kuchennej nie znajdziesz niczego, co zawiera gluten, laktozę, cukier. Nie będzie w jej lodówce żywności przetworzonej. To mama, która wyszukuje w sieci przepisy na obiady dla dziecka z kaszą w roli głównej, to mama, której desery są smaczne, ale nigdy nie są słodkie. Mama, której dziecko pije tylko wodę, bo tylko ona jest w pełni naturalna. Ekomatka wybiera owoce i warzywa z etykietką „bio”, jaja z wolnego wybiegu, a zamiast ciastek czekoladowych serwuje swojemu dziecko ciastka owsiane. Jej dziecko nie pozna smaku frytek z maca ani nie poczuje nigdy aromatu pizzy – chyba, że przygotuje ją jej matka. Ignoruje opinie innych, dokuczliwe komentarze, wczytuje się w kolejne artykuły dietetyków i specjalistów od żywienia dzieci, będąc przekonaną, że wybiera tylko to, co najlepsze dla jej pociechy.
Matka: wszystko jedno, byle jadło
Nie mam tu na myśli matki niejadka. Matka „who cares” nie zwraca uwagi na jakość kupowanych produktów. W jej lodówce znajdziesz znane reklamowane słodkie jogurciki, na pewno znajdzie się też słynna biało-pomarańczowa czekolada dla dzieci. Matce nie przeszkadza, że w jej paluszkach serowych – kupionych specjalnie dla dziecka – znajdują się azotany czy azotyny. Nic dziwnego, że nie rezygnuje też z parówek zawierających mięso oddzielone mechanicznie. Matka ta kupuje dziecku to, co lubi. Wychodzi z założenia, że skoro nasze mamy dawały nam wszystko i jakoś nic nam się nie dzieje – żyjemy przecież i mamy się dobrze, to i jej dziecku nic się nie stanie. Odwiedza fast foody, bo dziecko uwielbia jeść frytki, w lecie żelki z syropem glukozowo-fruktozowym zamienia na lody – nieważne, gdzie przygotowywane. Jej dziecko pije wody smakowe (z cukrem i wyżej wymienionym syropem) – bo przecież to tylko woda. Dziecko jest szczęśliwe, ma próchnicę w jedynkach, ale przecież to zęby mleczne i wypadną. Gdy mama urządza imprezę, nie przeszkadza jej, że dziecko poczęstowało się sporą garścią chipsów i że w wieku kilku lat zna już smak czarnego gazowanego napoju. Wszyscy tak przecież robią, nieprawdaż?
Matka nie całkiem wariatka
Zarówno typ pierwszy, jak i drugi to powiecie – matki wariatki. Osobiście je znam i bardzo lubię, choć nie podzielam ich poglądów na temat żywienia dzieci. Znam też typ trzeci i myślę, że się do niego zaliczam, choć pewnie bliżej mi do matki numer 1. Matka nie całkiem wariatka zwraca uwagę na skład produktów. Daje swojemu dziecku parówki, ale te zawierające 96% mięsa. Nie stroni od frytek, ale kupuje te, które rzeczywiście są zrobione z ziemniaków. Jej dzieci zajadają się żelkami, ale takimi, które dostępne są tylko w dwóch wybranych sklepach, bo ich skład jest krótki: koncentraty z soków owocowych i substancja żelująca. Ta matka często sięga do stron porównujących produkty i wybiera te o lepszym składzie. Czekolada – owszem, ale ta z 80% złożona z kakao. Do wody doleje soku malinowego od babci, choć wie, ile cukru się w nim znajduje, ale aromat malin jej dzieci zapamiętają na wiele lat. Mama w lecie kupi lody, ale nie zrobi tego codziennie. Na obiad przygotuje coś, co dzieci lubią, ale spróbuje przemycić troszkę warzyw czy zmielonej ryby. Mama, która często krytykowana za swoje podejście przez starszych członków rodzin, wie, że robi dobrze, ale pozwala też na odstępstwa od normy, by sprawić przyjemność prababci czy odwiedzanej cioci, gdy te przygotuję gofry, galaretki, słodycze.
Którą mamą jesteś? Do której Ci najbliżej? Spotykasz się z krytyką czy podziwem? A Twoje koleżanki?
Czytaj skład, wybieraj mądrze. Dieta Twojego dziecka ma znaczenie. Naprawdę.
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
Przybijam Ci piątkę! Zdecydowanie MatkaNieWariatka ;]
Buziaki!
Niepokojąca większość matek, które znam to matki nr 2, które niestety nie widzą związku między dietą dzieci i ich nawarstwiającymi się chorobami. A tak niewiele trzeba! 🙁
Ciekawy artykuł. Czuję się trochę mniej winna, że nie potrafię być matką nr 1 ;P
Ja nie jestem zwolenniczką tekstów z fejsa w stylu ” Kiedyś było jakoś fajniej”, ani „My – dzieci urodzone w latach osiemdziesiątych”. Trzeba jednak powiedzieć, że kiedyś nikt nie dzielił jedzenia na dobre i złe. Jedzenie było po prostu cenne. A teraz mamy wszystko i gotować trudniej, bo taka presja. Wszędzie na półkach sklepowych czai się zło.
Teraz pytanie. Czego my chcemy nauczyć swoje dzieci? Że wszędzie jest zło? Czy gotuj smacznie, w miarę zdrowo i nie czuj się winny/winna.