w , , , , ,

Jak założyłam leśne przedszkole, choć wcale nie miałam na to ochoty

Czy wiecie, czym są leśne przedszkola i skąd się w ogóle wzięły? Otóż początek swój mają w Skandynawii, ale dzisiaj istnieją także w wielu innych krajach. Idea zawsze jest taka sama: pielęgnowanie kontaktu człowieka z naturą. Łączy je też zasada, że dzieci spędzają na świeżym powietrzu co najmniej kilka, ale raczej więcej godzin dziennie niezależnie od pogody. Najczęściej placówki mieszczą się w urokliwym zakątku, który pozwala na zorganizowanie maluchom czasu na zewnątrz. Niektóre nie mają w ogóle własnego terenu, budynku, czterech ścian, a rodzice po prostu przywożą i odwożą dzieci zostawiając je pod opieką wykwalifikowanej kadry.

Niewątpliwie zalety

Jakie są korzyści z przebywania dzieci pod gołym niebem przez ponad 80% czasu spędzanego bez rodziców? Jako najważniejsze podaje się: kształtowanie naturalnej odporności, promowanie zdrowego stylu życia i aktywności ruchowej, szacunek dla matki natury, kształtowanie kreatywności, odkrywanie nowych roślin i zwierząt, brak problemów z nadwagą i otyłością oraz wadami kręgosłupa, umiejętność współdziałania w grupie.

Jak to się stało, że moje dzieci zaczęły nagle i niespodziewanie uczęszczać do „leśnego przedszkola”?

Otóż, chcąc nie chcąc, końcem marca – jak większość mam – stałam się także panią przedszkolanką. Epidemia koronawirusa, której wynikiem było zamknięcie przedszkoli i innych placówek edukacyjnych, nagle zmieniła moją i Waszą rzeczywistość.

Wówczas zdecydowałam, że aby nie zwariować musimy korzystać z dobrodziejstwa, jakie posiadamy wokół siebie: ogródka, pól i łąk oraz lasu. Po ponad miesiącu funkcjonowania naszego „leśnego domowego przedszkola” stwierdzam, że zalet jest znacznie więcej niż wymieniłam powyżej.

Jak wygląda aktualnie nasz dzień?

Po zjedzeniu pierwszego śniadania w domu i przebudzeniu się na dobre, zaczynamy zabawę w ogrodzie.

Na szczęście, pogoda nas rozpieszcza, bo pani przedszkolanka – matka jest zmarzluchem i nie wytrzymałaby jednak kilku godzin w kilkustopniowych temperaturach. Moje dzieci w swoim ogrodzie mają mnóstwo zajęć: jeżdżą na rowerach, hulajnogach, zbierają muszle ślimaków, wymyślają coraz to nowe scenariusze zabaw: w pościgi policyjne, ukrywanie maskotki i jej poszukiwanie, chowanego, Baba Jaga patrzy, sąsiadki, przedszkole, wyjazd do hotelu. W cieplejsze dni urządzają biwak na kocu z dużą ilością owocowych smakołyków, bawią się w piaskownicy, tworzą restaurację – to tylko wybrane z wielu.

Po drugim śniadaniu albo w jego porze wybieramy się w trasę.

Zabieramy sporo wody, owoce, kanapki, czasem rowery. Moje córki nazywają nasze spacery zabawą w odkrywców przyrody. Nasza trasa jest długa, przejście zajmuje ponad półtorej godziny. W międzyczasie robimy jednak postoje i zjadamy przekąski. Zawsze dziewczynki muszą coś znaleźć: szyszkę, mniszka lekarskiego, ładny liść lub kamyk. Wchodzą na ambony, skąd obserwują pobliski las i pola uprawne, zadają mnóstwo pytań, na które odpowiadam, jeśli tylko potrafię. Śpiewamy piosenki, wygłupiamy się i dobrze bawimy.

Wracamy na obiad, który zjadają z wielkim apetytem.

Oczywiście zjadamy go w przydomowej altanie. Wciąż nie rozbieramy kurtek i butów, bo nie jest to koniec naszego czasu poza domem. Mamy swoje drobne rytuały: ja popijam kawę, one spienione mleko posypane czekoladą gorzką, potem gramy w Piotrusia, gry planszowe. Znów jazda na rowerach i zabawa ze scenariuszem. Jeśli mają siłę, wyruszamy do lasu. Uwielbiam nasze wyprawy, bo bardzo często udaje nam się spotkać zwierzęta. Wielokrotnie tuż przed naszymi oczami stanęły sarny, kilkukrotnie zające uciekały sprzed naszych stóp. Dziewczynki były zachwycone. Zawsze przynosimy do domu bukiet złożony z liści, traw i spotkanych akurat kwitnących krzewów. Dumnie tworzą kompozycję, która potem zdobi nasz stół.

Z podwórka schodzimy mniej więcej o osiemnastej. Na ogół poza murami domu spędzamy więc od ponad miesiąca mniej więcej siedem- osiem godzin.

Jakie korzyści zauważam ja sama?

Po pierwsze moje córki stały się zdecydowanie bardziej kreatywne.

Dawniej na podwórku wychodziły tylko po to, by zajrzeć do swojego drewnianego domku. Z każdym dniem jednak zabaw było więcej, teraz nie słyszę już pytania: co możemy robić, same organizują sobie czas.

Po drugie: moje dzieci, niejadki, mają lepszy apetyt.

To nie znaczy, że wcinają wszystko, co im podam i wreszcie w zadowalających mnie ilościach. Nie. Ale po spacerze, po wypadzie do lasu, po dawce intensywnego ruchu – jedzą bez narzekania, a podczas pobytu na zewnątrz często proszą o owoce albo jakieś przekąski. Piją też więcej wody.

Dużą korzyścią jest też zdrowe zmęczenie.

Będąc na zewnątrz mniej się kłócą, mniej jest w nich negatywnych emocji. Ruch pozwala im na wyrzucenie ich z siebie. To szczególnie ważne dla mojego zdrowia psychicznego.

I wreszcie ostatnia korzyść: zdrowy mocny sen.

Po dniu spędzonym na świeżym powietrzy dziewczynki zasypiają nim zdążę opowiedzieć im jedną bajkę. Nie budzą się w nocy (jak to bywało wcześniej), wstają wypoczęte i gotowe na nowe wyzwania.

Jeśli tylko macie możliwość ofiarowania swojemu dziecku czasu „na zewnątrz” – zapewniam, ani one, ani wy nie pożałujecie.

_____________________________________________________________________________________multirodzice.pl facebook

    • Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
    • Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
    • Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
    • Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
    • Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

GIPHY App Key not set. Please check settings

    Rozszerzanie diety dziecka cz. 4

    ulica czereśniowa

    Idealne prezenty na Dzień Dziecka – Rok na Ulicy Czereśniowej i Wielkie Gotowanie