w , , , ,

Rywalizacja rodzeństwa – jak sobie z nią poradzić, by nie było ofiar?

Kto posiada bliźnięta, ten wie – że przynajmniej połowa wspólnie spędzanego czasu to kłótnie, wzajemne zażalenia i wołanie mamy w celu rozstrzygnięcia sporu. Kto nie posiada bliźniąt, ale dwoje dzieci w dowolnym wieku, potwierdzi, że i u niego jest niemal dokładnie tak samo. W przypadku bliźniąt ilość wspólnie spędzanego czasu – przynajmniej do któregoś momentu życia jest jednak znacznie większa niż w przypadku innego typu rodzeństwa, co sytuacje sporne kumuluje. Do tego dochodzi rywalizacja o każdy milimetr miłości mamy, o każdą sekundę czasu spędzonego z tatą, o każde dobre słowo i przytulenie.

Rywalizacja w naszym domu do tej pory nie była aż tak nieznośna. Wszystko zaczęło się od niewinnego konkursu przedszkolnego, do którego wybrane zostało jedno dziecko. Konkurs miał charakter miejski i nauczycielka wskazała naszą córkę jako tę, która najstaranniej wykona pracę. Dostrzegła jej przymioty takie jak: skupienie, dokładność, pracowitość i konsekwencja. W pełni się z tym zgadzamy. Jednak od razu pojawiło się pytanie naszej drugiej córki: dlaczego ja nie zostałam wybrana? Czy ona jest ode mnie lepsza?

Serce matki pęka, widząc smutek w oczach malucha, który nie do końca rozumie otaczającą go rzeczywistość, a reguły, którymi rządzi się świat nadal pozostają w kategorii czystej abstrakcji.

Zastosowaliśmy zasadę numer jeden: Rozliczanie jednej i drugiej ze stron.

Stosujemy tę zasadę podczas każdej sytuacji spornej, konfliktu, bójki i jak się okazuje w sytuacjach rywalizacji spełnia ona także swoją rolę. Staramy się zawsze pamiętać, że mamy dwoje dzieci. Wiem, brzmi śmiesznie, a może nawet przerażająco, a jednak to dość istotne. Nie da się, mieszkając w jednym domu, uniknąć konfliktów, jeśli zapomnimy, że drugie dziecko jest obok, że słyszy, że czuwa, że obserwuje. Jeśli jedna została wybrana na konkurs plastyczny, druga poczuła się odtrącona, gorsza i mniej wartościowa.

Podczas spokojnej rozmowy wymieniliśmy wszystkie jej zalety: otwartość, odwagę, spontaniczność, szybkie zapamiętywanie.

 Podkreślając, że akurat tych umiejętności nie mogłaby do końca wykorzystać w naklejaniu ziarenek ryżu na ogromną kartkę. Jednocześnie zaznaczyliśmy, że wymaga to cierpliwości, skupienia, które są mocnymi stronami naszej drugiej córki i jesteśmy dumni, że została wyróżniona. Wilk syty, i owca cała.

Kolejna sytuacja: jedna z córek otrzymała rolę Maryi w jasełkach, gdy druga zaznaczyła, że jest „tylko aniołem”.

Pech chciał, że Maryja to także wybranka pani do konkursu plastycznego. Tym razem, wedle słów nauczycielki, zadecydował refleks. Kto pierwszy zgłosił się do roli Maryi, ten nią został. I znów nic innego, jak tylko rozmowa o tym, jak wspaniale nasza córka radzi sobie na scenie, jak dobrą ma pamięć, jak świetnie porusza się i gestykuluje, z podkreśleniem zalet drugiej, rozwiązały sprawę. Obie były przez nas tak samo mocno oklaskiwane podczas występu. Zaznaczyliśmy też, że choć Maryja miała dwie kwestie, to Anioł swoją powiedział najgłośniej i najwyraźniej spośród wszystkich dzieci. Poszło gładko.

Zasada jednak obowiązuje zawsze: Do znudzenia powtarzamy, że wina leży po środku, że konflikt nie rodzi się, gdy działa jedna osoba, ale też, że każdy talent zostanie dostrzeżony i wykorzystany, bo każda z nich jest inna.

Jako mama, nauczycielka, pedagog rozumiem doskonale, choć jako jedynaczka nie musiałam nigdy borykać się z tym problemem, że każde dziecko chce być doceniane i dostrzegane.

A co za tym idzie rywalizacja o uwagę i miłość rodziców będzie nam towarzyszyła nieustannie. Do dziś dnia obserwuję jak dorosłe już rodzeństwa rozliczają rodziców z każdego ich kroku: bo ten dostał na wynos więcej pierogów, a tamten zawsze jest zapraszany na obiady w niedzielę. Zdawać, by się mogło, że to głupoty, które dorośli ludzie puszczają mimo uszu. Nic bardziej mylnego.

Rywalizacja, jeśli pozostaje zdrowa, jest pożądana.

Nic lepiej nie motywuje do działania, jak starcie z drugim człowiekiem. Nic nie pomaga tak poszerzać swojej wiedzy, umiejętności i zdolności, jak wizja konkurencji w danej dziedzinie. Doskonale pamiętam kolegę z podstawówki, Marcina. Nie znosiłam go. Uważałam za kujona i aroganta. Jednak był dla mnie motorem do działania. Rywalizacja o pierwsze miejsce w klasie wpływała na mnie budująco. Dodawał mi energii, gdy mi jej brakowało. Podnosił ciśnienie, ale skłaniał do ponownego otworzenia książki. Dziś jestem mu wdzięczna. W klasie bez Marcina nie miałabym z kim się ścigać, a na etapie wczesnej podstawówki hasło rodziców, że nie dla szkoły, lecz dla życia uczymy się – nie bardzo do mnie przemawiało.

Zasada numer dwa: Brak faworyzowania i porównywania dzieci przez rodziców i dziadków.

I znów powiecie: truizm. Przecież żaden kochający rodzic tego nie robi. Przecież każdy rodzic oboje, troje, czy nawet czworo kocha tak samo. Zapewne tak.

Spotkałam na swojej drodze panią psycholog, która uzmysłowiła mi jedną ważną rzecz, o której nie miałam pojęcia. Mimo iż kocham moje córki tak samo mocno, jedna z nich ma szereg cech pożądanych przeze mnie, które znalazłam u swojego męża: jest uporządkowana, spokojna, dokładna, pracowita, skupiona. Druga córka raczej przypomina mnie: chaotyczna, artystyczna dusza, spontaniczna, otwarta, ciekawska, gadatliwa. Psycholog uświadomiła mi, że moja podświadomość będzie skłonna wyrażać większy podziw dla osiągnięć córki podobnej do męża, bo imponują mi jej cechy charakteru tak odmienne od moich.

Gdy zaczęłam się nad tym zastanawiać, doszłam do wniosku, że być może gestem, miną, mimiką twarzy rzeczywiście zdradzam podziw dla doskonale wyciętego obrazka albo precyzyjnie dokończonego szlaczka, podczas gdy wyrecytowanie wiersza składającego się z ośmiu zwrotek przez czterolatkę uznaję za oczywistość, bo przecież sama tak robiłam w jej wieku. Staram się z uwagą i skupieniem podchodzić do każdej rozmowy z córkami i każdego ich konfliktu. Staram się brać sobie do serca słowa mądrzejszych ode mnie. Nade wszystko zaś staram się traktować indywidualnie każdą z dziewczynek, nie stosować porównań, nie dawać jednej drugiej za przykład.

Zasada numer trzy: współdziałanie.

O ile rywalizację uważam za potrzebną, z racji tego organizujemy czasem turnieje gier planszowych, konkursy domowe, o czym już pisałam, o tyle równie ważne jest dla mnie organizowanie moim córkom zajęć, w których mogą wykazać się pracą zespołową.

Tworzenie zgranego teamu jest dla mnie zadaniem nadrzędnym. Stwarzamy więc – lub sama stwarza się sytuacja, w której mogą działać razem.

Sprzątanie po skończonej zabawie, jeśli chcą pójść na spacer czy pojechać na łyżwy. Pakowanie prezentów dla przyjaciółki na urodziny, by sprawić jej przyjemność. Wykonywanie laurek dla dziadków, którzy mają przyjechać z wizytą. Nie oceniamy tutaj, kto wykonał zadanie lepiej. Ważne, że zostało wykonane, bo siostry działały razem: sprawnie i sprytnie.

Rywalizacja przynosi wiele dobrego. Może też zostawiać zgliszcza. Nadrzędną rolą jest rola rodzica: mentora, obserwatora, a kiedy trzeba kierownika. Jeśli będzie wiedział, kiedy wkroczyć, a kiedy pozostawiać wolną przestrzeń dla rywalizacji rówieśniczej swoich dzieci – powinien zbierać plony za kilka lat. Zadanie to niełatwe, ale jak mawiamy z moim mężem niezmiennie każdego dnia, kiedy schodzimy z pola boju: MACIERZYŃSTWO/ TACIERZYŃSTWO … TAKIE PIĘKNE… 😊

_________________________________________________________________________________________

    • Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
    • Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
    • Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
    • Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
    • Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

GIPHY App Key not set. Please check settings

    Jak nauczyć dziecko spać w swoim pokoju?

    Worki na zabawki – alternatywa dla plecaczków