Kiedy ostatnio zadzwoniła do mnie mama, po kilku minutach rozmowy spytała, dlaczego tak u mnie cicho. Zazwyczaj bowiem w tle słyszy wyraźnie rozmowy, kłótnie czy śmiech dwóch maluchów. Oznajmiłam więc najspokojniej w świecie, że pogoda jest tak ładna, iż dziewczynki bawią się na zewnątrz, podczas gdy ja gotuję obiad. Mama – zmieniła nagle ton i zaczęła dopytywać, czy wszystkie furtki są zamknięte na klucz, czy na podwórku nie ma niczego, czym mogłyby zrobić sobie krzywdę.
Jeszcze więcej emocji historia ta (która powtarza się każdego dnia, gdy tylko warunki atmosferyczne są sprzyjające) wzbudziła w mojej chrzestnej, babci rówieśnika moich córek, która oznajmiła, że…
…nigdy nie zostawiłaby dziecka w tym wieku samego na podwórku.
Na moment rzeczywiście zaczęłam się zastanawiać, po czym uchyliłam frontowe drzwi i zerknęłam na córki. Oddawały się niczym nieskrępowanej zabawie w swoim ogrodowym domku, na zjeżdżalni, jeździły na rowerach i biegały z wypiekami na twarzy i uśmiechem od ucha do ucha. Furtki były zamknięte. Byłam spokojna.
Szczerze mówiąc nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jakie konsekwencje może mieć zabawa na podwórku czy na piętrze domu bez nadzoru, co niektórym gościom zaglądającym do nas, w głowie się nie mieści. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że coś może się zdarzyć. Coś nieprzewidzianego, coś czemu mogłabym (albo i nie) – zapobiec, gdybym stała nad moimi dziećmi niczym matka kwoka.
Naturalnie, moje dzieci wracają z podwórka z łzami w oczach, gdy się przewrócą, gdy wbije się im do palca drzazga, gdy ugryzie je osa. Oceniam wówczas bilans strat, dokonuję wywiadu, a następnie ocieram łzy, odkażam rany i dziewczynki wracają do zabawy.
Nie wyobrażam sobie, że towarzyszę im na każdym kroku. I to nie dlatego, że jestem leniwą jędzą, ale dlatego, że – w moim przekonaniu – dzieci zwyczajnie potrzebują zabawy bez udziału dorosłego, bez nadzoru. Zabawy swobodnej, którą ogranicza jedynie ich wyobraźnia. Argument, że czterolatek nie powinien zostawać bez opieki na własnym podwórku jest dla mnie mało przekonujący. Każdy rodzic swojego cztero-, pięcio- czy sześciolatka zna najlepiej. Każdy jest w stanie ocenić, jakie ryzyko podejmuje, pozostawiając go samego podczas zabawy. Znam moje córki na tyle, że od pewnego czasu nie mam żadnych obiekcji, aby bawiły się beze mnie – jeśli tylko przychodzi im na to ochota. Korzyści odnoszą wszyscy.
Mam wrażenie, że kilkanaście lat temu nikt nie zastanawiał się nad tym, co może stać się, gdy dorosły na moment straci z oczu swoje dziecko, które akurat bawi się w piaskownicy, huśta na huśtawce, gra w klasy, kryje się przed przyjaciółmi. Cale moje dzieciństwo tak właśnie wyglądało. Mama wychylała się tylko przez okno, by przywołać mnie na obiad. Potem wracałam do zabawy z rówieśnikami. Było to naturalne.
Dzisiaj jest inaczej. Pod blokami, w których mieszkałam z przyjaciółkami, trudno znaleźć bawiące się dzieci.
Media kreują stale obraz przerażającej rzeczywistości pełnej złych ludzi, porwań, napaści, gwałtów. I przyznam otwarcie, że pewnie zastanawiałabym się dłużej, nim zostawiłabym moje dzieci bez nadzoru, mieszkając w bloku. Na pewno zaś nie zrobiłabym tego teraz, gdy mają 4 lata. Uważam jednak, że wciąż za mało jeszcze nawet 10- czy kilkunastolatków oddających się grze w piłkę czy po prostu rozmawiających z sobą na przydomowej ławeczce.
Mam ten komfort, że zabawa odbywa się w naszym własnym ogrodzie.
Że dziewczynki znają teren ograniczony przez zamykane ogrodzenie. Mogą zaprosić do zabawy, kogo zechcą, a ja jestem spokojna, że nie grozi im niebezpieczeństwo przez wielkie N. Co mnie jednak dziwi to fakt, iż nawet tego typu zabawa jest niepokojąca dla moich bliskich czy zaprzyjaźnionych mam. Tylko dlatego, że wykluczam na kilka godzin element nadzoru. Czy jestem aż tak nieroztropna?
Wydaje mi się, że dzisiejsze maluchy nie będą wspominały dzieciństwa jako czasu beztroskiej zabawy.
Połowę dnia spędzają w przedszkolu czy szkole, gdzie są nieustannie kontrolowane przez wychowawców, drugą połowę dnia w domach, w których pałeczkę przejmują rodzice. Ale jak zmienić tę sytuację, skoro moje rozluźnienie na moment więzów jest traktowane jako brak matczynej odpowiedzialności czy troski?
Jestem zdania, że swoboda pozwala na najlepsze z możliwych poznanie świata, samego siebie, własnych granic. Wierzę też, że nie daję jej w moim córkom w nadmiarze, a w ilości, na którą ich wiek i możliwości mi pozwalają. Mam nadzieję, że nie grozi im nic oprócz potłuczonych kolan czy rozbitej wargi, zyskać zaś mogą nieporównywalnie więcej.
Jak jest u Was? Nie spuszczacie z oka swoich pociech? Czy może bawią same przed domem? Kiedy poluzowaliście łączącą Was pępowinę? A może już dawno ją przecięliście? Jestem bardzo ciekawa – piszcie!
______________________________________________________________________________
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
Ja mam jeszcze za małe dzieci, żeby móc odpowiedzieć na pytanie zadane w artykule.
Ale powiem tak. Wszyscy zostaliśmy wychowani do czucia się winnymi i nieustającego zadawania sobie pytań, czy robię to dobrze? czy powinnam to, czy tamto? Najważniejsze jest chyba to, żeby nie pokazywac dzieciom tego poczucia winy i niepewności siebie, tylko być autentycznym. Robić to, co uważasz za słuszne. I bronić swojego zdania przed innymi. Ma to dwie zalety. Jesteś autentyczna i to widzą dzieci, więc jesteś autorytetem. Przy okazji sama pracujesz nad sobą, swoją pewnością siebie.
Gdybyś napisała że to otwarta przestrzeń, to bym sie zastanawiała, jakie dzieci można wypuścić całkowicie, niech się bawią. Ale przecież to zamknięte podwórko. Możesz nawet pozwolić dzieciom wejść na drzewo, jeśli zechcewsz tak jak u nas w przedszkolu. Warunek jest tylko jeden – sam wchodzisz, sam schodzisz.
Mam podobne zdanie. Jednak spotykam się często ze zdziwieniem, a to ja jestem zdziwiona, że 4latek nie mógłby zostać sam na własnym terenie.