W Norwegii od 20. kwietnia 2020 roku przedszkola znów stoją przed dziećmi otworem. Zostały zamknięte w tym samym czasie co w Polsce, a my, rodzice nie płaciliśmy za miejsca podczas, gdy dzieci były w domu.
Teraz, po dwudziestym kwietnia jest inaczej. Przedszkola ruszyły pełną parą, rząd nie musi ich już więcej finansować. Od teraz to rodzice płacą, niezależnie od tego, czy dziecko korzysta, czy nie. Wyjątkiem są zapewne dzieci z grup ryzyka, ale tego nie wiem na pewno.
Przedszkola, czyli placówki dla dzieci w wieku 0-6 funkcjonują inaczej niż polskie placówki. Grupy są mieszane wiekowo. Moje dzieci uczęszczają do oddziału dla dzieci w wieku 1-3. Dzieci ledwo roczne i dwulatki tworzą tam podgrupę, a starsze, powyżej 2,5 oraz te, które skończyły trzy latka są w innej podgrupie. Na szesnaścioro dzieci, bo tyle łącznie jest w naszym oddziale, przypada piątka opiekunów, a czasem więcej. Tak było przed koronawirusem. Teraz wszystko stanęło na głowie.
Opowiem Wam o tym, co tutaj u nas się dzieje. Wiem, że jakaś tam Norwegia może kogoś zupełnie nie dotyczyć, nie interesować. Ale w końcu rząd polski będzie musiał otworzyć przedszkola i szkoły. Będziecie przechodzić przez to, co my teraz. Może będzie tak jak u nas, a może inaczej.
Bunt Rodziców
Najpierw były protesty w Internecie. Powstała organizacja, która w moim tłumaczeniu na potrzeby artykułu nazywa się „Bunt Rodziców”. Rodzice skarżyli się, że to za wcześnie, za mało wiadomo o wirusie. Potem, jak już stwierdzono, że dzieci przechodzą go bardzo łagodnie i bezobjawowo, pytano, co z rodzinami, dziadkami. Bo dzieci od teraz wypadałoby się bać najbardziej. Będą roznosić wirusa po całej rodzinie, w autobusach, sklepach, wszędzie.
Następnie Bunt Rodziców zaatakował rząd za to, że nie daje przedszkolom narzędzi i środków finansowych, żeby w sposób bezpieczny mogły przyjąć dzieci. Przecież przedszkolanki nie będą nosić masek, muszą zmieniać pieluchy, przytulać dzieci, które płaczą. I nade wszystko ci pracownicy też mają rodziny, dzieci. I też się boją.
Prawda jest taka, że samych przedszkoli nikt nie krytykuje. Bo choćby dyrektorzy stanęli na głowach, nie da się tego przeprowadzić tak, żeby było bezpiecznie w stu procentach.
Strach
Badania opinii publicznej wskazują na to, że około 40% ludzi nie zgadza się z tym, że otwarcie przedszkoli, a za tydzień także szkół, jest bezpieczne dla społeczeństwa. Wiadomo też, że społeczeństwo musi w pewnym momencie się otworzyć, a jeśli zamorduje się gospodarkę, to i służba zdrowia padnie. Emocje duże, brak sprawdzonej recepty na mniejsze zło.
Na osłodę życia dano nam aplikację, która ma poinformować nas smsem, gdyby okazało się, że ktoś z potwierdzonym koronawirusem lub na kwarantannie znajdował się np. na ulicy bardzo blisko nas.
Jak funkcjonują przedszkola w praktyce
Nasze jest duże. Jest w nim miejsce dla 255 dzieci oraz ponad pięćdziesięciu pracowników. Od niedawna dzieci nie są przypisane do swoich oddziałów, tylko do małych grup, które nazywają się kohortami. Tak, jak legion rzymski dzielił się na kohorty, tak teraz nazywa się małe grupy przedszkolne. Kohorta dzieci w wieku 1-3 liczy troje dzieci, kohorta starszaków pięcioro dzieci. I jedna i druga kohorta ma ściśle przypisane zabawki do grupy, nie może się stykać z innymi grupami. Sęk w tym, że na jedną kohortę przypada jeden opiekun. Co zrobić, gdy musi wyjść do toalety sam, albo z dzieckiem. Co zrobić, żeby się nie zetknąć z inną grupą – nie wiem. U nas nie można wprowadzać dzieci do przedszkola. Odstawia się je przy bramce głównej. Przez pierwsze dwa tygodnie przedszkola pracują w zmniejszonym wymiarze godzin. To oznacza, że np. u nas jest otwarte przez 7,5 godziny, a to w porównaniu do innych i tak długo. Nie ratuje to kogoś, kto rzeczywiście idzie na osiem godzin do pracy, bo przecież nie można też kazać dziadkom odbierać wnuki, jeśli to niebezpieczne.
Dodatkowo stwarza to zagrożenie stykania się mas ludzi w jednym miejscu. Praktyka z kilku dni pokazuje, że skoro przedszkole otwiera się o godzinie 8.30, to wszyscy przywożą dzieci o 8.30. A potem wszyscy chcą je odebrać o 15.30.
Dyrekcja apeluje, żeby być dużo wcześniej, żeby każdy mógł wejść pojedynczo, ubrać dziecko i wyjść. Dodatkowo trzeba jeszcze zachować procedury mycia rąk i spryskiwania, dwa metry odstępu. W praktyce jednak wychodzą wszyscy rodzice ze wszystkimi dziećmi z wszystkich oddziałów… Dzieci wreszcie puszczone wolno zaczynają biegać dookoła. A potem wszyscy na jeden ciasny parking do samochodów.
Kurtyna w dół! 😉
Dlatego my siedzimy w domu. Nie jesteśmy jedyni, tak myślę. Wyślemy dzieci za jakiś czas, jeśli jakieś normy zostaną wypracowane, a epidemia będzie mimo wszystko na stałym, niskim poziomie. Zresztą, żeby móc przyprowadzić dziecko do przedszkola, wszyscy domownicy muszą być zdrowi. Nie wolno mieć nawet lekkiego kataru, czy podrażnionego gardła. To samo dotyczy dzieci. W razie wykrycia u dziecka w przedszkolu takiej, nawet lekkiej infekcji, dziecko siedzi w izolatce z jednym pracownikiem i czeka na przybycie rodzica.
27 kwietnia zostaną otwarte klasy 1-3 szkół podstawowych oraz szkoły i uczelnie dla uczniów, którzy potrzebują sprzętu szkolnego, np. typu pracownie do nauki. I znów się będzie działo…
Więcej o skandynawskim wychowaniu dzieci tutaj:
____________________________________________________________________________
- Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł – udostępnij go dalej!
- Na fan page’u na facebooku dzieje się dużo więcej i z dużą dawką humoru. Wpadnij do nas!
- Chcesz porozmawiać z innymi rodzicami? Zapraszamy do zamkniętej grupy na facebooku!
- Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, opinią, doświadczeniem na łamach portalu, napisz do nas: kontakt@multirodzice.pl
- Będzie nam miło, jeśli dasz znać znajomym o multiRodzicach. Sharing is caring!
GIPHY App Key not set. Please check settings